Dotknąć innego świata

Justyna Cząstka-Kłapyta

fot. G. Michalec

Dr Justyna Cząstka-Kłapyta – etnomuzykolog, etnolog i antropolog, autorka książki Kolędowanie na Huculszczyźnie – oraz jej mąż, dr Piotr Kłapyta – geograf, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, multiinstrumentalista i folklorysta-pasjonat rozmawiali o miłości do gór, zwyczajach kolędniczych, niezwykłej Huculszczyźnie i zaskakujących kolejach losu z wolontariuszkami Studenckiego Koła Naukowego Etnolingwistów UMCS, Weroniką Ryczkowską i Justyną Goluch.

W.R.: Skąd zainteresowanie górami? Czy ma ono jakiś związek z Pani korzeniami?
J.Cz.-K.: Jestem przewodnikiem beskidzkim, ale nie pochodzę z tego regionu. Można powiedzieć, że jestem góralką z wyboru. Moje korzenie są kresowe. Mama urodziła się we Lwowie, ojciec też pochodził ze Wschodu. Mimo to cała nasza rodzina od pokoleń jest związana z górami, z Karpatami. Moja prababcia była śpiewaczką Opery Lwowskiej. Talent odziedziczyła po niej moja siostra. Moi przodkowie spędzali każdą wolną chwilę w górach. Mogę powiedzieć taką ciekawostkę, związaną z moją rodziną. Na najstarszej fotografii Babiej Góry, najwyższego wzniesienia Beskidu, jest widoczna kobieta w obcisłej sukience, w kapeluszu i z orszakiem górali babiogórskich. To jest właśnie moja babcia. Miłość do gór, do przyrody trwała w rodzinie, więc również przejęłam to zamiłowanie. Ja się właściwie w tych górach wychowałam – każdy weekend, każda chwila, wszystkie wakacje z góralami. Ta pasja rozwijała się we mnie i w końcu zaowocowała tym, że dziś Karpaty są właściwie całym moim życiem. Jednak to nie tylko góry i turystyka, ale też ludzie, którzy tam mieszkają, i ich kultura. Bardzo kocham również muzykę, więc od najmłodszych lat grałam na różnych instrumentach, ukończyłam szkołę muzyczną. Chciałam połączyć te dwie pasje i w związku z tym zajęłam się muzyką Karpat (śmiech). Te wszystkie czynniki złożyły się na to, co teraz robię.

J.G.: Zarówno Pani, jak i Pani siostra macie talent muzyczny. W jaki sposób ta muzyczna pasja wpłynęła na Pani życie?
J.Cz.-K.:
Między nami jest mała różnica. Moja siostra uprawia muzykę w sposób praktyczny, natomiast ja jestem muzykiem z wykształcenia. Nie zajmuję się tym jednak zawodowo. Jestem raczej teoretykiem muzyki, muzykologiem, etnomuzykologiem. Obecnie dokumentuję muzykę Karpat, jeżdżąc po różnych zakątkach Polski, Słowacji i Ukrainy. Szczególnie interesuję się Huculszczyzną.

W.R.: Czy to stąd wziął się pomysł na napisanie książki Kolędowanie na Huculszczyźnie?
J.Cz.-K.:
Tak, to jest owoc moich sześcioletnich badań. Do książki jest załączona płyta z trwającym ponad trzy godziny filmem. Można w nim zobaczyć, jak takie kolędowanie wygląda na żywo. W książce znajdziemy także mapkę obszaru naszych badań. To jest bardzo górski region, w którym rozrzucone są przysiółki. Badałam dziewięć miejscowości, w których działają kolędnicy. Nie są to jednak tacy kolędnicy, których znamy z autopsji. Nie znajdziemy wśród nich małych dzieci czy jakichś tam herodów. Na Huculszczyźnie są to grupy dorosłych mężczyzn, które przez okres dwóch tygodni chodzą do wszystkich chat w danym przysiółku, a czasem także po stokach. Dziennie kolędują przez trzy, cztery godziny. To jest taki typ jeszcze przedchrześcijańskiego obrzędu.

J.G.: To jaka jest tematyka tego kolędowania?
J.Cz.-K.
: Chociaż kolędowanie utrzymane jest w klimacie chrześcijańskim, to większa część kolęd zawiera w sobie informację o tradycjach przedchrześcijańskich, nawiązujących do wierzeń najdawniejszych, które po prostu funkcjonowały u dawnych Słowian. Pojawiają się w nich resztki dwóch, bardzo starych obrzędów – agrarnego, czyli związanego z płodnością, urodzajem, pomnożeniem dostatków, miłością, i kultu przodków. Kult zmarłych i kult agrarny jakby łączą się w jedno i wnikają w tematykę kolęd. Zamążpójście to również bardzo ważny element tych pieśni, dedykowany kobietom. Dla chłopców też się kolęduje. To są życzenia, które dopiero mają się spełnić, ale są pokazane jako już spełniony obraz. W kolędach odzwierciedlony jest też ideał życia, gospodarza, gospodyni…

W.R.: Czy za kolędowanie się płaciło?
J.Cz.-K.:
Obecnie kolędnicy dostają pieniądze, ale jeszcze w okresie międzywojennym dostawali kołacze obrzędowe, pszenicę, len.

J.G.: Czyli takie dary typowo praktyczne?
J.Cz.-K.:
Dary typowo praktyczne, potrzebne do życia. Teraz oczywiście pieniądze rządzą, więc są najbardziej potrzebne. Dzięki nim można wszystko kupić.

W.R.: Dlaczego zdecydowała się Pani na badanie kolęd?
J.Cz.-K.:
Można powiedzieć, że to tak spontanicznie wyszło. Uważam, że nie wszystkie rzeczy są od nas zależne. Podejmujemy pewne decyzje, ale czasem zdarzają się zbiegi okoliczności, które podsuwają nam naszą drogę życia, to są takie drogowskazy. W pewnym momencie zaczęłam łączyć niektóre fakty i uwierzyłam w to, że to jest moje powołanie. Chcę zaznaczyć, że zanim zdecydowałam się zająć tym tematem, to odczuwałam wiele słabości i strachu. Kolędowanie huculskie jest właściwie najbardziej rozbudowaną tradycją obrzędową – nie tylko w Karpatach, ale i prawdopodobnie w całej Europie. To jest najbogatszy obrzęd, jaki w ogóle istnieje, bo nie ma tak żywotnego odpowiednika nawet u Białorusinów, Litwinów, Bałtów. Huculskie tradycje kolędnicze są bardzo rozwinięte. Występuje tu wiele gatunków kolędowych i obrzędowych, a także tańców magicznych. W obręb tego obrzędu wchodzi też repertuar świecki, więc to jest niesamowita ilość materiału. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze cała sprawa wierzeniowa, funkcjonalna. Szybko zdałam sobie sprawę z tego, że jak się za to zabiorę, to nie będę mogła się skoncentrować na samej muzyce. Ona nie może być wycięta z kontekstu, tylko trzeba wniknąć w cały świat duchowy – ten, który jest właściwie zakazany, zwłaszcza dla jakiejś kobiety, która przychodzi z zewnątrz, bo kolędnikami mogą być tylko mężczyźni. My jesteśmy ciemnymi istotami, nosicielkami wszelkiego zła. Na szczęście w czasie badań był ze mną mąż, któremu bardziej zaufano. Na początku jego rola była bardzo duża, bo znał język ukraiński lepiej niż ja. Pojechaliśmy z mężem w Czarnohorę, takie przedłużenie Bieszczadów, tylko bardziej na wschód. Jest to bardzo piękne pasmo górskie – prawie dwa tysiące metrów, przepiękne, dzikie góry. W tym rejonie były prowadzone pierwsze powojenne badania geografów. Przez dwa tygodnie mieszkaliśmy sami w obserwatorium pod Pożyżewską. Wówczas byliśmy tylko przyjaciółmi, ale widać, jak to się skończyło, do czego to doprowadziło (śmiech). Pomagałam mojemu przyszłemu mężowi w badaniach geograficznych, a ponieważ byłam studentką muzykologii zafascynowaną kulturą muzyczną Karpat, poprosiłam go, żebyśmy zeszli do podnóża gór, aby wejść w środowisko tej ludności. Zaczęliśmy nagrywać, poznawać ludzi. Czuliśmy się, jakbyśmy byli w bajce. To było dotknięcie świata, który był zupełnie inny niż ten, który znaliśmy do tej pory. Przede wszystkim otwartość i autentyczność ludzi. Czuliśmy się tam wyjątkowo, jak w rodzinie. Spaliśmy za darmo, byliśmy goszczeni za darmo, nikt od nas nie chciał pieniędzy, nikt na nas nie patrzył jak na obcych. Wtedy się zaczęła miłość do tego regionu, do tych ludzi – i zaproszono nas na święta: „Przyjedźcie do nas, bo na święta jest najfajniej!”. Przyjechaliśmy – i to były prawdziwe święta Bożego Narodzenia. Było śpiewanie kolęd, tańce w chacie – tak, jak powinno być.

J.G.: U nas to już chyba przeminęło. W naszej kulturze wszyscy gonią za modą i już nie ma takich prawdziwych świąt, jak kiedyś.
J.Cz.-K.:
No właśnie, jest telewizor, ciasto. To już jest inna kultura, taka bardziej bezrefleksyjna. Na wschodzie duchowość jest zupełnie inna od naszej.
P.K.: Chciałbym podkreślić, że nie jest to związane z tym, że oni jakoś mocniej wierzą niż my. Jako przykład mogę podać obrzęd w tamtejszej cerkwi. Polega on na tym, że każdy sobie wchodzi, kiedy chce, wychodzi, kiedy chce… I jest to bardziej spotkanie towarzyskie.
J.Cz.-K.: Ta duchowość huculska realizuje się właśnie na gruncie tej obrzędowości. Dla nich teksty kolęd to są żywe Słowa Boże, to jest prawda, w którą trzeba nie tylko wierzyć, ale i nią żyć. Po prostu w tych kolędach jest zapisany ideał życia. Zawarte w nich są wszystkie normy moralne, obyczaje i one jakby spajają tę wspólnotę huculską. Oni się tego trzymają i wiedzą, że tak musi być, jak w tych kolędach jest zapisane.
P.K.: U nas kiedyś były takie kolędy. Na Lubelszczyźnie zachowały się najstarsze formy kolędowania przedchrześcijańskiego. Można powiedzieć, że kolęda huculska jest takim elementem łączącym ziemię lubelską z tamtym regionem.

W.R.: Mówiła pani, że spotkaliście się tam z miłym przyjęciem, z serdecznością. Zawsze tak było, czy czasem ludzie byli mniej otwarci?
J.Cz.-K.:
Jak zaczepiałam ludzi, nigdy nie spotkałam się z jakąś odmową, nieżyczliwością, brakiem chęci pomocy. Aczkolwiek wydaje mi się, wnikając w moją filozofię życia, że dużo zależy od naszego nastawienia. Jeżeli nie jesteśmy podejrzliwi, ufamy drugiemu człowiekowi, to automatycznie takich ludzi przyciągamy.

W.R.: Dziękujemy za rozmowę.
J.Cz.-K. i P.K.:
Dziękujemy.

Opracowanie: Damian Gocół

Skrót artykułu: 

Dr Justyna Cząstka-Kłapyta – etnomuzykolog, etnolog i antropolog, autorka książki Kolędowanie na Huculszczyźnie – oraz jej mąż, dr Piotr Kłapyta – geograf, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, multiinstrumentalista i folklorysta-pasjonat rozmawiali o miłości do gór, zwyczajach kolędniczych, niezwykłej Huculszczyźnie i zaskakujących kolejach losu z wolontariuszkami Studenckiego Koła Naukowego Etnolingwistów UMCS, Weroniką Ryczkowską i Justyną Goluch.

Dział: 

Dodaj komentarz!