Dlatego się nazywam Walc Janek

Niech Pan powie, woli Pan na harmonii polskiej grać niż na akordeonie?
To zależy od tego, kto gra na danym instrumencie. Jak ktoś ma akordeon i tylko na akordeonie gra, to mu ta trzyrzędowa harmonia nie będzie odpowiadać. W czym jest dogodniejsza trzyrzędowa harmonia: techniczne rzeczy lżej się na niej gra, mimo wszystko, że się gra czteroma palcami. Polki, oberki łatwiej jest mi na tym grać. Trudne rzeczy na trzyrzędowej jest łatwiej grać.

Proszę opowiedzieć, jak Pan się uczył grać.
O, to jest bardzo ważne! Brat Walenty grał najsamprzód na skrzypkach z Józefem Kędzierskim. Grali z nut. I w kościele na chórze grali. Brat zaniechał skrzypki, a przerzucił się na harmonię. To było już przed wojną, jakoś w 35. roku. Lipiński go uczył grać na harmonii. A ja sobie siedziałem i przyglądałem się tej muzyce. No i jeden utwór pokazywał, a bratu nie bardzo wychodzi. Ja mówię: Panie Lipiński, ja bym zagrał bez nauki tego oberka. Co ty - powiada - knocisz, gówniarzu. I mówię: Proszę mi dać harmonię. I Lipiński mówi do brata: Daj mu harmonię, zobaczymy tego zucha. I wziąłem tą harmonię i zagrałem. Oczy obaj postawili - brat postawił oczy i ten Lipiński postawił oczy. Ja 10 lat miałem i słuchałem. Dobierałem się do harmonii po kryjomu. Brat jak odchodził gdzieś w kawalerkę, to kładł tak harmonię i znaczył, żeby mu jej nie poruszyć, że mu rozstrajam harmonię. I ja musiałem tak samo położyć tą harmonię, jak ona leżała. I opatrzyć, jak leżała, bo mnie brat atakował strasznie o to. Tam była zazdrość u brata.

To on nie chciał Pana uczyć grać?
Nie, brat to by mi jeszcze popsuł muzykę. Zazdrosny był. Dopiero w końcu cała rodzina powiada: Co mu zaprzeczasz. Graj tak jak on i nie miej pretensji do niego. Co kto chciał, to ja mu grałem.

Pan się uczył ze słuchu? Raz Pan usłyszał i umiał?
Nie było melodii, której bym nie zagrał. Trzeba było zagrać, bo inaczej, by mówili: Co to za muzykant, co nie umie zagrać! Dać mu kromkę chleba i za krowami wysłać!

Skąd Pan miał swoją pierwszą harmonię?
Rok czasu na pożyczonej harmonii grałem jak lat 14 miałem. Zaczęło się też od tego. Pojechaliśmy do Sadów grać, brat i ja. Brat na harmonii zasłabł, zemdlał i zawieźli go. Skrzypek został, ja grałem na barabanie wtedy, ale już grałem też na harmonii. Mówią: Sam skrzypek nie będzie grał. Ja zaczęłem grać na tej harmonii. A ten, od którego harmonię pożyczałem rok czasu, to był na weselu. I z tego wesela od razu wziąłem zadatek na drugie wesele, ale i brat miał też wesele. Ja mówię tak do tego, który mnie wziął: Ja nie mam harmonii, nie będę miał na czym grać. Właściciel tej harmonii usłyszał to. Powiada: Janek, bierz zadatek. Ja ci daję harmonię, graj ile ci się będzie podobać. No jak powiedział tak, to zara poszłem, wzięłem tę harmonię od niego. Większy gospodarz był, majątek miał. Tam od czasu do czasu wpadłem, mu trochę pograłem, on sobie pograł tak dla słuchu. Po roku czasu powiada: Oddam Ci harmonie. Zapłacisz mi parę groszy i będzie twoje. To była harmonia bezfirmowa, nie miała żadnej nazwy, kto ją produkował, ale dobrze grała.

Od kogo Pan później kupował?
W Radomiu, zawsze w sklepie. Nie pamiętam, jak się nazywał ten, co robił te harmonie. Kiedyś pojechałem po harmonię, a harmonia niegotowa. Powiada: Janek, ale ja ci dam harmonię pedałową. Kazał mi spróbować. Tam u niego zagrałem. Mówi: Dasz sobie radę. Ale ja: To niewygodne. Trzeba grać z marszem i nie wyjdzie, tylko trzeba na siedząco grać. Kiedyś była moda, że wozami wozili muzykantów na wesela. Teraz są już wozy na gumowych kołach, a kiedyś trzęsło, to te pedały bym rozszarpał na tym wozie. Ręczna na palcach - co innego.

Pamięta Pan swoje pierwsze wesele?
To w 42. roku pierwszy raz na weselu zagrałem.

Ile wówczas trwało wesele?
Wesela były trzy dni, nie dzień czy dwa. Trza było grać a grać. A w karnawale było dwa, trzy wesela nieraz w tygodniu się odgrywało. Z wesela na wesele się jechało i do domu wcale się nie zajeżdżało. I dochodziło nieraz do awantur, że muzykanci odjeżdżają na drugie, a jeszcze wesele się nie skończyło. No to ja wziąłem się na sposób. Jak mam mieć nieprzyjemności i ci, co ze mną przyjeżdżają, to jak brałem zadatek, to mówiłem od której godziny do której będę grać, bo mam wesele. No to się zgodzili. Ale później weselni goście w krzyk. Z awanturą do tych, co przyjeżdżali po nas. Bo to przedtem wozy były konne i wozami konnymi się jechało na wesele, i drogą się grało ciągłe mazurki. Wziąłem się na sposób. Zacząłem pisać umowy. Od godziny do godziny. Jak miałem wolnego chwilę czasu to zagrałem jeszcze dwa, trzy kawałki i do widzenia, dziękuję. Jak miałem nieraz tak, że opóźnieni byli ci, co mieli przyjechać po nas dwie, trzy godziny to mówię, ja za darmo dalej nie będę grać. No to składka i za te dwie, trzy godziny dopłacali.

I grałem w Drzewicy na weselu, a Lipek wziął zadatek, skrzypek. Obaśmy mieli grać, on bardzo dobry, grał i na harmonii i na skrzypkach grał. I pojechaliśmy grać na to wesele. Do ślubu on mi mówił, żeby do kościoła iść z marszem. Tośmy szli do kościoła. Ale mówi tak; I w kościele macie grać. Ja mówię: Tu nie jest napisane w umowie, że ja mam w kościele grać. Pierwszy raz się z tym spotykam na tyle grania, co gram. - To wam pieniędzy nie zapłacę. No i w końcu poszliśmy grać do tego kościoła. W kościele śmy grali, co potrzeba było grać. No i w poniedziałek koniec wesela, do wypłaty, a on pieniędzy nie wypłaca. I awantura. Ja mówię: Dziękuję bardzo, ja nie zubożeję, ale pana drogo to będzie kosztować. Założyłem sprawę w sądzie. Jak my to knocili to zapłacił nam wszystko, koszta sądowe i w sądzie musiał nas przeprosić.


Ile się płaciło za wesele?
To zależy jak, kto. Zaraz jeszcze przed samą wojną, to 12 złotych. To skrzypek brał 12 złotych, no i dzielił się tym z barabanistą, bębnistą i basistą. A przeważnie to było wszystko na korce żyta albo pszenicy. Nie pamiętam, ile dokładnie, ale tak ze dwa metry żyta ten ojciec miał. To wtedy też się opłacało. A wiemy, jakie były przedwojenne czasy. Jak zostałem już osierocony, na pożyczonej harmonii grałem. Butów skórkowych nie miałem, tylko na drewniakach poszedłem grać, chowałem pod krzesło, żeby nie widzieli, że ja w drewniakach gram. Takie były czasy. Teraz chleba w piekarniach jest pod dostatkiem wszędzie, jak kto chce.

Z iloma muzykantami Pan grał?
Ja grałem z kilkoma skrzypkami. Ale to zależało, jak zamawiający sobie życzył, którego skrzypka wziąć. Jak sobie życzył z Lipiakiem, to grałem z Lipiakiem. Jak sobie życzył ze stryjecznym bratem, to ze stryjecznym bratem. Jak z Papiszem, to z Papiszem. Jak z Gacą, to z Gacą. Jak z Czarkowskim, to z Czarkowskim. Jak z Frączkiem, to z Frączkiem. Siedmiu, czy ośmiu skrzypków było, którzy grywali ze mną.

Z jednym skrzypkiem się lepiej grało, a z innym gorzej?
Tak. Nie wszyscy skrzypkowie jednakowo grali. To zależy od słuchu. Jak wydążał za mną wygrać, to było w porządku, ale jak omijał, fałszował - to już nie. Nieraz trzeba było się dostosować do skrzypka, pójść na klawiaturze palcówką za jego palcami, żeby się zgadzało, żeby się nie gryzło jedno z drugim.

W innych okolicznościach też się grywało? Na przykład na chrzcinach?
Na chrzcinach to bardzo mało, bo to chrzciny to tam kilka osób, najwyżej na skrzypkach ktoś poszedł, pograł trochę. Grałem, jak ktoś takie większe chrzciny robił albo komunię, na komuniach też. A na wesele to w sobotę nas zabierali, a we wtorek się wracało. Niedziela, poniedziałek, wtorek - trzy dni trzeba było grać. A karnawał od Bożego Narodzenia do Postu to były żniwa dla muzykantów.

Czy w Pana stronach brali muzykantów do kolędowania?
Ja chyba dwa, czy trzy razy w takiej imprezie brałem udział z harmonią. Na wozie były manekiny poprzebierane, tańczyli, przebierali mnie za Cygana, za Śmierć czy tam jeszcze inne. Chodzili od chałupy do chałupy. Tam im dawali jajka, słoninę, kury, zależy, jak kto. Później, jak to zebrali wszystko, zrobili ogólną zabawę, jajecznicy nasmażone było, ale wódki nikt nie dawał. Zabawa była trzy dni. W sobotę, żeśmy chodzili po tych wioskach.

A zabawy kiedy się odbywały? Z jakiej okazji?
Cały rok. To nie zależało, kiedy, jak. Tylko przeważnie zabawy w niedziele się odbywały. Wie pan, jeszcze taka rzecz. Jak poschodziły się, muzykant był pod ręką, jak się zebrało, było piętnaście czy ileś tych, co przędły te kądziele. Przychodził chłopaczyna, to po muzykanta, zamiast prząść, to się bawili.

Wtedy też muzykantowi płacili?
Nie, to już o tak. Tam postawili jakąś kolację muzykantom. Tam dwie, trzy godziny się grało, nie grało się całą noc.

Jak Pan tworzył swoją muzykę? Kiedy Panu przychodziły melodie do głowy? We śnie?
Kujawiak, polka to nie w śnie. Walc to we śnie, mi się przyśniło, że gram. Jak się przebudziłem, nie zawsze sen się pamięta, to pamiętałem i zdawało mi się, że ja już grałem tego walca. Zauważyłem harmonię zagrałem, wcale nie ćwiczyłem, ani nic, tylko tak się zakodowało w głowie, że wzięłem harmonię i zgrałem. Dlatego się nazywam Walc Janek.

A próbował Pan śpiewać?
Bardzo rzadko, coś mi tu nie wychodziło. Nie lubiałem. Bo o ile chodzi o Frączka, on na skrzypkach grał, to śpiewał też, grał i śpiewał. I ładnie to też wychodziło, ale to nie wszyscy. Jak coś mi ktoś zaśpiewał na weselu, a nie wychodziło mi to, jak powinno wyjść, to jak przyjechałem do domu, w nocy mi się to śniło. W nocy, o północy wstawałem i musiałem to zagrać. To brat się nieraz zdenerwował: Cholera jasna, spać nie dajesz, mało ci dnia, jeszcze w nocy grasz!

Czy to, że był Pan muzykantem pomogło Panu w życiu? Uważa Pan, że łatwiej się żyło?
Wie pan co, ja w muzyce byłem zakochany i jestem zakochany i mnie się zdaje, że ona mi radość sprawiała w życiu. Przecież muzyka należy do sztuk pięknych, bo nie wszyscy są artystami malarzami, nie wszyscy artystami muzycznymi są, to należy do sztuk pięknych. I ja się tym chlubię, że mam takie zdolności. Odpowiem w ten sposób. Raz ułatwiało i uprzyjemniało życie, ale jak kto miał gospodarkę i rolnictwo, to obciążało. Bo jak się napracował fizycznie, to już nie było tych zdolności, palcówki takiej, jaka powinna być. Sama muzyka, to fascynowała jak najbardziej, ale jak miał gospodarkę, przyjechał z wesela, trzeba było pójść na pole, orać, kosić czy coś takiego, bo kiedyś kosami kosili wszystko.

Czyli gospodarka muzykanta cierpiała trochę na tym?Wie pan co, ciężko było, bo wesela były jak Sylwestry. Trzeba było dwie noce i dwa dni grać. Ojcu trzeba było iść w wielkich męczarniach, z wielkim trudem, nie dość, że niewyspany, trochę jeszcze i alkohol w człowieku siedział. To jedno z drugim nie szło w parze. Ja sam po sobie wiem.

Jak byli traktowani kiedyś muzykanci na wsiach? Byli szanowani?
Zależy gdzie, bo w opoczyńskim powiecie grać to była katorga. Tam to miał kto tańczyć, nie było czasu pójść na posiłek, wypić, coś zjeść. Tylko, żeby grać. Natomiast rzeka dzieliła powiat opoczyński od radomskiego. Tylko za tę rzekę się przejechało i do innego kraju się wjechało, było zupełnie inne życie, inne granie. W radomskim już była wódka, ćwiartka na parę, nakrycia na stole były i inne. Inaczej dbali o muzykantów, mieli muzykanci swoje stoliki, swoją wędlinę i kiedy chcieli, to sobie wypili po kielichu. Dla mnie to było może i dobrze. Trochę więcej uważania miałem. Jak przynosili wódkę, to ja odsyłałem z powrotem, mówiłem: My chcemy grać, a nie wódkę pić. My wiemy, ile mamy grać, ile wódki mamy wypić. Nieraz ta butelka stała i trzy, cztery godziny.

Czy były takie opowieści o muzykantach, że jak dobry muzykant, to z diabłem miał jakieś konszachty?
O, proszę pana, to pan uderzył w sedno rzeczy. Muszę opowiedzieć o ojcu. Wybitny skrzypek to był. Słuchy poszły, że skrzypce mojemu ojcu Andrzejowi grają same. Ma w sobie coś, jakiegoś szatana, czy coś nadprzyrodzonego. I wpadł ksiądz na to wesele. To był dzień już, rano. Jak ojcu złapał, wyrwał te skrzypki z ręki, bo ojciec się nie spodziewał, nikt z gości weselnych się nie spodziewał, że ksiądz się może dopuścić do takich rzeczy. Zabrał te skrzypce i bachnął o ścianę. Ojciec dograł na pożyczonych już skrzypkach. No i doszło do sprawy sądowej. Ksiądz zapłacił koszta sądowe, wartość skrzypek i musiał jeszcze ojca przeprosić.

Ojciec też grał, czyli Pan się od dziecka wychowywał przy muzyce?
Tak, od urodzenia, pradziadek był muzykiem dobrym - Marcin, później Franciszek - dziadek, Andrzej - mój ojciec. To z pokolenia na pokolenie przechodziło.Jak ktoś grał, jakiś inny muzyk, a ja jeszcze nie grałem, to leciałem pod to wesele i podsłuchiwałem. Ojciec mój się z tego bardzo cieszył.

Jak Pan siebie ocenia, czy Pan siebie samego nazywa muzykantem?
Nie muzykantem, tylko człowiekiem. Nigdy się nie oceniałem, nie uważałem za jakiegoś wybitnego muzyka, choć ja powodzenie miałem ogromne.

Grał Pan na tak zwanych folklorach w Kazimierzu?
Miałem dużo zaproszeń, ale odmawiałem. Bieńkowski mnie atakował od 1988 roku, żeby grać w Kazimierzu, w Opocznie na dożynkach, w Drzewicy na dożynkach. Ale grałem bardzo mało.

Dlaczego Pan odmawiał?
Każdy muzyk po swojemu, ma swoje zdolności, swój sposób grania. Ja nigdy się nie narzucałem, żeby się pokazać w czymś. Ja zawsze liczyłem na to, że społeczeństwo to doceni.

Fragment wywiadu z Janem Kędzierskim, harmonistą z Rdzuchowaprzeprowadził Tomek Rokosz przy niewielkim udziale Waldka Samociuka

transkrypcja: Małgorzata Wielgosz


Projekt: Studium Harmonii Polskiej

Harmonia polska to jeden z tych instrumentów, które powoli odchodzą w zapomnienie. Topnieją szeregi harmonistów, a starzy mistrzowie często nie pozostawiają godnych następców. Nie ma już zakładów produkujących harmonie, jedynie kilku pasjonatów wykonuje instrumenty na indywidualne zamówienia. Robią je ręcznie, powoli i z wielką dbałością o detale. A jeszcze przecież nie tak dawno, bo w latach 30. XX wieku, harmonie były tak popularne, że wypierały skrzypce z wiejskich wesel. Po II wojnie światowej same zostały skutecznie wyparte przez produkowane masowo, tańsze akordeony. I dla współczesnego odbiorcy muzyki, a i niejednego muzyka, trudne jest rozróżnienie tych dwóch instrumentów.

Prowadzony przez Stowarzyszenie Animatorów Ruchu Folkowego projekt pod tytułem "Studium Harmonii Polskiej" ma na celu przeprowadzenie, udokumentowanie i opublikowanie badań terenowych nad budową i wytwarzaniem harmonii polskich, jako instrumentów ludowych oraz nad praktyką wykonawczą muzyki tradycyjnej, wykonywanej na tych instrumentach. W swoim ogólnym założeniu projekt ma na celu uchronić harmonię od niebytu, aby nie trzeba było przywracać jej po latach do istnienia.

Rezultaty projektu zostaną opublikowane w formie papierowej i elektronicznej. Z tych publikacji będzie można się dowiedzieć:

-skąd wywodzi się harmonia;
-jak wygląda od środka i czym różni się od akordeonu;
-jaka była rola harmonii i harmonistów w kulturze ludowej;
-co mają do powiedzenia o sobie muzykanci - harmoniści;
-co nowego dzieje się w projekcie (spotkania, prezentacje, wydawnictwa).

Projekt jest dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Skrót artykułu: 

Fragment wywiadu z Janem Kędzierskim, harmonistą z Rdzuchowa przeprowadził Tomek Rokosz przy niewielkim udziale Waldka Samociuka, transkrypcja: Małgorzata Wielgosz

Dział: 

Dodaj komentarz!