Dlaczego Lubelskie?

W dyskusji udział biorą:

  • Maria Baliszewska - dziennikarz
  • Agata Harz - śpiewaczka, nauczycielka
  • Stefan Darda - pisarz
  • prof. Jerzy Barmiński - Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie


    Maria Baliszewskadziennikarz

    Lubię Lubelszczyznę. Urodziłam się blisko, bo w Sandomierzu i ten klimat, pejzaż są mi wciąż bliskie, ba, nawet oddycham tam inaczej. Czuję czas, historię, przestrzeń, wielokulturowość. Krajobraz urozmaicony, wyżynno - nizinny, są wąwozy (najlepiej znam sandomierskie), pagórki, pola szerokie, rzeki (nawet, gdy wylewają… a wylewały zawsze), sady, konie. Pamiętam z dzieciństwa liczne wyprawy na wieś na lubelską stronę, to niedaleko, przekraczamy Wisłę w kierunku na Tarnobrzeg, Wielowieś i już prawie jesteśmy. Jednak tak naprawdę Lubelskie poznałam o wiele później, pracując już w Polskim Radiu i jeżdżąc po wsiach oraz na Festiwal Kapel i Śpiewaków w Kazimierzu i do Janowa Lubelskiego na przeglądy. Z Lubelszczyzny pochodził też mój redakcyjny kolega Marian Domański(zmarły 19 lat temu), który jeździł tam często i przywoził z ze swoich rodzinnych stron, okolic Zdziłowic, wspaniałe opowieści i nagrania, a nierzadko pieróg z kaszą gryczaną ( od pani Aliny Dudzicowej z Janowa Lubelskiego). Co zawsze mnie urzekało poza krajobrazem i sentymentami rodzinno - przyjacielskimi to fakt, że tak długo tu przetrwała tradycyjna muzyka. Miałam okazję spotykać się z muzyką i muzykami od początku lat siedemdziesiątych XX w. Było tu tak dużo wielkich postaci związanych z kulturą ludową, że wspomnę tylko Bronisława Dudkę, Ignacego Bednarza, braci Bździuchów, Józefa Sulowskiego, a ze śpiewaczek Józefę Pidek "Juszkę", Stefanię Gadzińską, Annę Malec, Helenę Goliszkową. Lista jest długa, a każde z nazwisk wykonawców ma swoją historię, nagrania, miejsce nie tylko w radiowym archiwum (i płytach serii "Muzyka ródeł-Lubelskie"), ale i w pamięci. Do dzisiaj słychać przebogatą tradycję lubelską podczas festiwalu w Kazimierzu, zwłaszcza w licznych pieśniach śpiewanych przez zespoły śpiewacze. Pieśni weselne oparte na skalach wąskiego zakresu i modalnych, tylko w tym regionie stanowią most do odległych czasów, kolędy życzące… Tylko tu można jeszcze spotkać wykonawców obdarzonych pamięcią tych dawnych pieśni i obrzędów- po prostu raj dla etnomuzykologa! Lubię Lubelszczyznę także za Orkiestrę Św. Mikołaja i edukacyjno - artystyczną działalność jego twórców , ich szerokie spojrzenie na repertuar tego wielkiego, różnorodnego regionu, w którym zawsze było miejsce dla Polaków, Żydów, Ukraińców.


    Agata Harzśpiewaczka, nauczycielka

    Zaczęło się od wspomnień mojej mamy, która wychowała się na Zamojszczyźnie. Był to dla niej raj, najszczęśliwsza kraina dzieciństwa. Nasłuchałam się opowieści z dawnych czasów jak bajek, ale tak to zwykle z bajkami bywa, że pozostały one wtedy w sferze wyobraźni. Nigdy mama nie zawiozła mnie tam, ale los jednak chciał, abym tam dotarła. Najpierw, w szkole podstawowej, spędziłam kilkakrotnie wakacje w Biłgoraju i okolicach, jeżdżąc na obozy muzyczne wraz z chórem "Lutnia". Spacery po tajemniczych jarach,zwiedzanie Zwierzyńca, kąpiele i próby chóru w zalewie, koncerty w okolicznych kościołach, przyroda, duch miejsca. Teraz i ja miałam już swoje wspomnienia " z tamtych stron". Potem, w czasach studenckich, znowu traf chciał, że mój obecny mąż, Remek Hanaj, którego rodzina pochodzi stamtąd, z kilkorgiem przyjaciół wybrał się na wyprawę do jarów na Roztoczu. Dzięki gościnności gospodarzy zanocowaliśmy w starym, opuszczonym już drewnianym domu na górce nieopodal Szczebrzeszyna i od tego momentu nasze roztoczańskie i lubelskie sprawy przedarły się do świata rzeczywistego. Zauroczenie miejscem, cudownym, "włoskim" powietrzem i kolorem , niebiańskim widokiem z naszej górki, przyjaźń z mieszkańcami , którzy traktowali nas jak własne wnuki i wreszcie muzyka, dostępna do tej pory w archiwalnych nagraniach, nutach lub, książkach która nagle ożyła. Sąsiadka pamiętała jeszcze świąteczne "chodzenie z Herodem", inna ballady słyszane od swojej babci, sąsiad umiał grać dawne polki i oberki, a jeszcze inny pokazał jak trzeba do tych melodii tańczyć. To były czasy wypraw "do źródeł" razem z przyjaciółmi z kapeli Bractwo Ubogich. Minęło 20 lat, każdy z nas poszedł własną, życiową i muzyczną ścieżką. Poznałam muzykę z kilku innych regionów Polski, nauczyłam się mnóstwa przepięknych pieśni, ale najczęściej dreszcz przechodzi mnie, gdy śpiewam melodie właśnie stamtąd.


    Stefan Darda pisarz

    Mam wrażenie, że to region wymarzony dla koneserów, dla ludzi, którzy potrafią czasem pójść na przekór modzie, przeciwstawiając się bezrefleksyjnemu kalkowaniu zachowań innych.

    Spędziłem na Lubelszczyźnie większość swojego dotychczasowego życia i zapewniam, że w tych okolicach czas płynie wolniej, niż gdziekolwiek indziej. On raczej snuje się gdzieś pośród roztoczańskich wzgórz i ostępów, przeciska pomiędzy nadwiślańskimi lub pojezierskimi łęgami, wypełza spomiędzy chłodnych, zacienionych czeluści bram starych miast, zwalnia pośród urokliwych opłotków wsi, a czasem zupełnie przystaje na krótką chwilę, by trochę odsapnąć.

    Niektórzy kręcą na to nosami, utyskują i pogardliwie nazywają Lubelszczyznę kolejnymi literami alfabetu. Jak dla mnie, może być to nawet "Polska Zet". Uważam, że nie trzeba za bardzo się w życiu spieszyć. Spokojnie. Umrzeć i tak wszyscy zdążą, a w najgorszym wypadku najwyżej trumna będzie trochę tańsza. Czasem lepiej smakować chwile, a do tego Lubelszczyzna nadaje się znakomicie.

    Nie potrafię i nie chcę uwolnić się od tych okolic. Ciągle do nich wracam, piszę o nich i staram się zarazić tą swego przedziwną chorobą innych. Pierwsze przypadki zachorowań już odnotowano i bardzo mnie to cieszy, ponieważ akurat to schorzenie, w przeciwieństwie do innych, może przedłużyć życie i sprawić, że będzie ono bardziej wartościowe, pełniejsze, lepsze.


    prof. Jerzy BartmińskiUniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie

    Wychowałem się w Przemyślu. Od razu dodam, w rodzinie kolejarskiej, a nie mieszczańskiej. A co mnie przyciągnęło do Lublina i co zafascynowało? Prawdę mówiąc - kobiety! Wspaniałe, urokliwe, czułe, inteligentne. Z pierwszą żoną lublinianką przeżyłem trzydzieści cztery lata szczęśliwego małżeństwa (jego owoce napawają mnie dumą). Druga, ściśle biorąc - podlasianka, jest nie tylko żoną, ale i moją najbliższą współpracownicą (teraz już ja jestem jej współpracownikiem). Taka jest pierwsza, najprostsza odpowiedź.

    A właściwa odpowiedź? Mój sentyment do Lubelszczyzny, a w istocie mój cały program badawczy, zrodził się w czasie studiów na polonistyce UMCS. Moi wykładowcy - profesor Paweł Smoczyński, doktor Bronisława Lindert, magister (dziś już emerytowany profesor) Michał Łesiów - to byli pasjonaci gwar lubelskich. Ja po nich tę pasję odziedziczyłem i razem z Janem Mazurem, z Jerzym Święchem i innymi kolegami i koleżankami jeździliśmy na badania terenowe. Teraz też chętnie jeżdżę po wsiach ze studentami, którzy bardzo lubią takie wyprawy i spotkania z ludźmi. Odkryłem, że Lubelskie to prawdziwe zagłębiem folkloru, starego i nowego. Jest tu wielkie bogactwo zarówno starych gatunków obrzędowych, jak też zupełnie nowych. Jestem zwłaszcza zafascynowany lubelskimi kolędami. W regionie występują nie tylko kolędy kościelne, kantyczkowe, jak wszędzie w Polsce, ale też dobrze jeszcze zachowane stare kolędy życzące, noworoczne, utwory gdzie indziej już zapomniane. Należą do nich na przykład unikatowe w skali kraju pieśni "dunajowe" z okolic Biłgoraja. bliskie "wołoczebnym" pieśniom białoruskim czy podlaskim "konopielkom". Są też kolędy wielkanocne, żywe do dzisiaj w podlubelskich Osmolicach czy Niedrzwicy, są pieśni sobótkowe z niesłychanie ciekawą melizmatyką. To wszystko są rzeczy nadzwyczajne i warte ocalenia. Ale można też powiedzieć, że Lubelskie to region, w którym - używając metafory Miłosza - "wielka dusza ludowa" jeszcze nie śpi, jeszcze tworzy, jest żywa. Świadczą o tym nowe pieśni o papieżu, pieśni "za Obrazem" (śpiewane po domach przy nawiedzeniu obrazu Matki Boskiej), nowe przyśpiewki weselne, pieśni stanowe, dziadowskie, żartobliwe i inne.

    Od kilku lat pracujemy nad wydaniem lubelskiego tomu "Nowego Kolberga", jak się przyjęło potocznie mówić. Chodzi o lubelski (czwarty - po "Kujawach" "Kaszubach", "Warmii i Mazurach") tom serii "Polska pieśń i muzyka ludowa. Studia i materiały". Współwydawcą tomu jest Instytut Sztuki PAN, a piekielnie trudnego składu nut podjęło się Wydawnictwo Muzyczne "Polihymnia". Żartobliwie nazywam go "megaśpiewnikiem", bo obejmie 4700 (słownie: cztery tysiące siedemset) pieśni i będzie się składać z 6 części, każda po około 500 stron. Materiały do tej książki zbierane były przez ponad 50 lat, przez kilkadziesiąt osób, a do wydania materiały przygotowali folkloryści i etnomuzykolodzy z UMCS, w większości moi doktorzy, doktoranci i studenci. W tym zbiorze tylko około 20% stanowią pieśni "kolbergowskie", to znaczy mające warianty w "Ludzie" Kolberga, 80% zbioru to pieśni nowe.

Skrót artykułu: 

W dyskusji udział biorą:

  • Maria Baliszewska - dziennikarz
  • Agata Harz - śpiewaczka, nauczycielka
  • Stefan Darda - pisarz
  • prof. Jerzy Barmiński - Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
Dział: 

Dodaj komentarz!