Czas przyjdzie każdemu

Ania Kiełbusiewicz (1974-2003)

Ania Kiełbusiewicz (1974-2003) - piosenkarka i malarka, solistka Orkiestry św. Mikołaja, założycielka i liderka zespołu Ania z Zielonego Wzgórza, znana z przepięknych interpretacji pieśni polskich i śląskich


Joanna Kiełbusiewicz, mama Ani:

Nikt u nas w rodzinie nie osiągnął takiego sukcesu jak Ania, która i śpiewała, i grała, i malowała. W rodzinie ze strony mojego ojca kilka osób zajmuje się malarstwem amatorsko, ale są to raczej grafiki i akwarele. Jeśli chodzi o malarstwo na szkle, to Ania była pierwsza.

Do szkoły muzycznej trafiła dosyć późno, ale osiągała spore sukcesy. Śpiewać, już tak na poważnie, zaczęła w liceum. Lubiła poezję śpiewaną: Stare Dobre Małżeństwo, Wolną Grupę Bukowinę a także asystowanie podczas mszy. Był u nas w kościele "Klub pod Farom", do którego Anię zaprosił ksiądz, który uczył ją religii.

Jednak dla niej zawsze najważniejsze było śpiewanie, często powtarzała: Śpiewać, tylko śpiewać, a inne talenty miała jakby dane przy okazji. Myślę, że była trochę inna, niż rówieśnicy - taki już miała charakter…




Agnieszka Pietryga, babcia Ani:

Ania była moją najstarszą i najukochańszą wnuczką, którą za wcześnie straciłam. Niczego tak nie przeżyłam, jak śmierci Ani. Ania wychowywała się u nas od trzech miesięcy do trzech lat, później, po przeprowadzce do Tarnowskich Gór bywała rzadziej. Gdy była starsza i mieszkała w Chorzowie, to dzwoniła i pytała: Babciu, mogę do ciebie przyjechać. Byłam niezadowolona: Aniu, jak możesz mnie o to pytać?

Jak do mnie przyjeżdżała to jadła to co ja, czyli owsiankę na śniadanie. Była kochana; jak chorowałam - to było w tym samym roku, kiedy zginęła - to dzwoniła do mnie i polecała mi różne ziółka, a na koniec mówiła: Ale nie umieraj, babciu. Była grzecznym dzieckiem i nigdy nie odzywała się brzydko. Przede wszystkim od dzieciństwa lubiła śpiewać. Mieliśmy w domu kilka płyt, a Ani najulubieńsza to "Piosenka dla dziadziusia".

Po jej śmierci były różne spotkania i wystawy w "Wiśniowym Sadzie" (kawiarnia w Tarnowskich Górach), ale wszyscy wyrażali się o niej ciepło. Doszłyśmy z córką do wniosku, że Ani już nikt nie skrzywdzi i ma ten atut, że wszyscy zapamiętają ją jako osobę młodą.




Dorota Panek, przyjaciółka:
Kwestia jedzenia w zasadzie obojętna. Nadgryzione jabłko na podłodze wśród słoików z farbami, kromka chrupkiego chleba, coś tam rozkruszone na talerzyku. Za to dużo herbaty - słodkiej i nie z mocnej, bo mocna szkodzi na gardło. W ogóle dbałość o głos. Żadnych zimnych napojów i czarne "Hallsy" we wszystkich kieszeniach. Od czasu do czasu szaleństwo w postaci czekolady mlecznej albo Nutelli.

Skłonność do śmiechu i bawienia się słowami, wygłupy niezależnie od pory dnia i nocy - czasem ku oburzeniu sąsiadów. Gonitwy ze skakaniem po łóżku, wylatywaniem na balkon i wywalaniem języka, tak, w przestrzeń. No i wielki talent do przedrzeźniania nielubianych znajomych… Zamiłowanie do siadania w fotelu z podkulonymi nogami. Pamiętam taką scenę: Chatka Żaka, pokój "Orkiestry". Ania na obrotowym fotelu, patrzy, czy nikt nie idzie. Zrywa się, łapie z biurka długopis, wsuwa rękę za szafę, pisze coś, wskakuje na fotel i zamiera. Wpatruje się w zadumie w dal, bo właśnie ktoś wchodzi. Co tam napisałeś? - pytam. Dupa - szepcze z miną pełną skupienia.




Michał Wojda, kolega z zespołu Ania z Zielonego Wzgórza:
Nagrywanie naszej pierwszej płyty odbywało się na wariackich papierach, na wszystko mieliśmy dwa dni. Nie wiem, czy Ania trzymała gotową płytę w ręce, bo zginęła wtedy, gdy ta płyta była w produkcji.

Trudno mi dziś wspomnienia o Ani ubrać w słowa. To był istny anioł z diabelskim zadziorkiem. Nasze zespołowe konflikty dzięki niej rozwiązywane były z żartem i na wesoło.

Czy można powiedzieć, że nami trzęsła? Ania narzuciła nam śląski repertuar, ale to było tak jak Kubańczyk przychodzi i od razu wiadomo, co jest grane. Byliśmy wspólnotą, ale to ona była liderką i reprezentowała grupę. Podstawą były pomysły Ani i Grześka, my jako zespół przetwarzaliśmy to przez nasze poglądy muzyczne, nadawaliśmy koloryt, aranżowaliśmy. Wszystko mogło ulec naszym muzycznym humorom.




Agnieszka Kołczewska, koleżanka z zespołu Orkiestra św. Mikołaja:

Ania była bardzo skryta, cicha i spokojna, wydawało się, że jest grzeczna i delikatna. Później, jak się rozkręciła, to okazało się, że można się z nią powygłupiać i pogadać. Otworzyła się dzięki Grześkowi Lesiakowi, z którym współtworzyła swój zespół Ania z Zielonego Wzgórza.

Na początku nie wiedziałam, że malowała na szkle, uczyła się języka francuskiego, chodziła na konie, chodziła do kościoła Wydawała mi się starsza, bo była taka uduchowiona: mało jadła - szczególnie przed koncertami, w ogóle nie piła - no, zdarzyło się, że raz czy dwa napiła się z nami wina przy jakiejś ważnej okazji. W pewnym momencie miała dylemat, ponieważ chciała założyć rodzinę, mieć dom, a tu ciągle wyjazdy, koncerty.

Była świetnym muzykiem; bardzo ładnie śpiewała i nie fałszowała, miała talent do gitary. Przykładała się do każdego koncertu, ale widać było, że uwielbiała śpiewać swoje śląskie piosenki i traktowała je w szczególny sposób, czuła je. Czasem w rozmowie dodawała śląskie wyrazy: chłopoku, synku.

Przed tym strasznym wypadkiem mieliśmy z Orkiestrą występ w Teatrze Małym. Ania z dziewczynami długo przygotowywały piosenkę "Pasł Jaś konie" i wtedy zaśpiewały ją tak przepięknie i tak smutno, że ja się rozpłakałam. Po tym wystąpieniu na sali zapadła cisza i za chwile burza braw. Za chwilę AZZW mieli za chwilę jechać dalej na koncert do Tarnowskich Gór i - na nieszczęście - pojechali.

Głupio się złożyło i nie pożegnaliśmy się. Było śmiesznie, jakieś wygłupy a potem raptem szybko, szybko trzeba uciekać, zaczął padać śnieg, każdy pobiegł do swojego samochodu - dziwnie się to skończyło. Często mówiła, że świetnie czuje się na scenie, tak ja kocha, ze mogłaby tu umrzeć i prawie tak się stało…

Myślę, że Anka miała charyzmę, głównie dzięki swojej niedostępności i tajemniczości. Dla wielu osób może była trochę na odległość, ale dla bliskich dałaby serce. Zresztą, jej serce bije, ponieważ po wypadku Ani dostała je pewna dziewczyna ze Śląska.

Skrót artykułu: 

Ania Kiełbusiewicz (1974-2003) - piosenkarka i malarka, solistka Orkiestry św. Mikołaja, założycielka i liderka zespołu Ania z Zielonego Wzgórza, znana z przepięknych interpretacji pieśni polskich i śląskich

Anię wspominają:

  • Joanna Kiełbusiewicz - mama
  • Agnieszka Pietryga - babcia
  • Dorota Panek - przyjaciółka
  • Michał Wojda - kolega z zespołu Ania z Zielonego Wzgórza
  • Agnieszka Kołczewska - koleżanka z zespołu Orkiestra św. Mikołaja
  • Autor: 
    Dział: 

    Dodaj komentarz!