Brathanki

Patataj

Sony Music 2001 503224 2   

Płyta niczym nie zaskakuje, co jest jej największym mankamentem, ale i zaletą, jeżeli mówimy o zespole, który jak dobry hamburger zawsze powinien być taki sam. Brzmienie, pomysły i aranżacyjny temperament bez zmian, Halinka w formie, koledzy też. Ale niestety oznacza to, że czuć plastikiem. Lepiej zgrać i zaśpiewać się nie da. Zespół cyborgów. Na szczęście słychać, że Halinka niektóre frazy nagrywała osobno, bo żaden człowiek w jednym podejściu by się tam nie wyrobił. Teksty lepsze, mniej pretensjonalnie, bardzo melodyjne, bardziej literackie. Neoludowa poetyka nabiera rumieńców. Instrumentacja zgłoskowa na syczących i szeleszczących dźwiękach. Brawo, nie bójmy się języka polskiego! Ale podśpiewywanie niektórych kawałków polecam jednak tylko pod opieką logopedy. W dwóch kawałkach niestety pojawia się jakiś „Jurek” i „Janek”, chyba kumple zmór z poprzedniej płyty. Ale jednak jak na zespół folkowy Brathanki się cofnęły. Tylko jedna rzucająca się w oczy inspiracja bliskim folklorem: „W lesie, co jest blisko sadu” na motywach łemkowskiego hitu „Ne pij Waniu” i „A czyje te konie” z Beskidu Śląskiego. Reszta skryta w przetworzeniach, pojedynczych motywach lub kompozycjach: własnych, jednej tureckiej (niezła, ciekawe, czy się przyjmie) i dwóch węgierskich. W pierwszej z nich Ferenc Sebo solo z lirą korbową. Tylko po co? Żeby nie było, że się obraził? Najlepsze piosenki to zdecydowanie „W kinie w Lublinie” (na multimedialnej ścieżce teledysk z dziewczynkami w białych podkolanówkach, które chyba już należą do klasyki). Polecam nośny „A on tak całował, tak całował mnie” i bardzo ładny „Dzyń, dzyń, dzyń – kołysanka dla Jacusia”. Już słyszę jak wielotysięczny tłum nuci zamykający płytę „Wszak być może znacznie gorzej”. A młodym wielbicielom Brathanków radzę zainteresować się, kim był Frank Zappa :-).

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!