Bez pośpiechu, to lizboński tramwaj

W eléctrico z przygodnie spotkanymi pasażerami można pogadać o wszystkim. Ale najlepiej o futbolu. Nie ma za to mowy o pośpiechu. Z Placu Wdzięczności na Cmentarz Przyjemności tramwaj toczy się kilkadziesiąt minut, a motorniczy nieraz przystaje, by zagadnąć choćby o wynik właśnie rozgrywanego meczu.

Legenda zespołu Madredeus mówi, że w połowie lat 80., kiedy muzycy odbywali pierwsze próby w Teatro Ibérico, obok co chwilę przejeżdżał tramwaj o nazwie "Madre de Deus". Pojazd przybrał imię "Matka Boska", bo zmierzał do dzielnicy o takiej nazwie.

- Wymawiając ją wychodziło "Madredeus". Pomyślałem, że to piękna nazwa dla zespołu - wspomina Pedro Ayres Magalh?es. Także i dziś, ćwierć wieku od założenia słynnego zespołu, na występy największych pieśniarzy Lizbony najlepiej dojechać tramwajem.

Eléctrico número 28 - najsłynniejsza lizbońska linia wtacza się w coraz węższe uliczki Alfamy. Ta najstarsza, zbudowana na urwistych skałach przez muzułmanów, dzielnica Lizbony zamiast prawdziwych ulic ma strome i wąskie ścieżki, a domy pobudowane są tak ciasno, że ledwie starcza miejsca dla przechodniów.

W takich warunkach doskonale radzą sobie za to lizbońskie tramwaje. Na zakrętach uliczek, gdzie wagonik przemyka dwadzieścia centymetrów od domów po obu stronach ulicy, motorniczy chwyta za hamulec i przepuszcza nigdzie niespieszących się przechodniów. Dobrze zna sprzedawczynię warzyw za następnym rogiem - nie obędzie się więc bez postoju i krótkiej pogawędki. Otwiera drzwi, wychyla się z pojazdu, zawadiacko pokrzykuje do kobiety w fartuchu. Żartuje na temat jej tuszy, a cały tramwaj zanosi się od śmiechu.

Osiemdziesięcioletnia Maria siedząca naprzeciwko pyta mnie o pochodzenie. O "Polonii" wie tylko tyle, że leży gdzieś pośród śniegów dalekiej Rosji. Doskonale za to pamięta piłkarza Andrzeja Juskowiaka kilkanaście lat temu grającego w miejscowym "Sportingu".

W Portugalii to temat rzeka. O futbolu opowiada się w barach, urzędach, na bankietach i - oczywiście - w tramwajach. Siwiejący panowie zagadują motorniczego o zbliżający się mecz. Wkrótce "Sporting" gra z "Benfiką" i w mieście nie mówi się o niczym innym. Temat podejmują siedzące obok trzy staruszki dobrze pamiętające czasy grającego Eusebio. Choćby ze względu na niego nie wyobrażają sobie, by nie wygrała "Benfica".

Ze słynnym piłkarzem spotykam się w restauracji w dzielnicy Alcântara, poniżej docelowego przystanku linii nr 28. - Portugalia kocha ten sport. Kobiety, mężczyźni i dzieci - wszyscy lubią piłkę nożną - mówi. Trudno o prawdziwsze stwierdzenie w tym kraju. Dlatego motorniczy o wiele bardziej zainteresowany jest udowadnianiem wyższości "Benfiki" nad przeciwnikiem niż prowadzeniem tramwaju.

Kiedy rozważy już wszystkie możliwe scenariusze meczu, znów się zatrzymuje i serdecznie kogoś pozdrawia. Wesoło pokrzykuje i ponownie mija dwie maleńkie krzyżówki, przy których na placach dzieciaki kopią stare szmacianki.

Na Largo da Sé, tuż przy katedrze, do wagoniku pozwala wsiąść dwóm starszym mężczyznom, choć przystanek jest dopiero przy kościele Antoniego Padewskiego, w miejscu, gdzie urodził się ten święty, choć przydomek wcale na to nie wskazuje.

Mijamy casa de fado, w której dzień wcześniej występowała przy akompaniamencie portugalskiej gitary niewidoma śpiewaczka, a widzowie przez niemal cały koncert ocierali łzy z policzków. Chwilę później motorniczy znów się zatrzymuje. Pozuje widząc turystę chcącego zrobić zdjęcie tramwaju.

Za następnym zakrętem mijamy mężczyznę ostrzącego noże, zupełnie jak w "Lisbon Story" Wima Wendersa. Jeszcze niespodziewany przystanek przy pobliskiej cukierni, gdzie motorniczy spotyka znajomego, wymiana zdań z wysiadającymi przekupkami i kilka uwag z humorem rzuconych po portugalsku do wytrwale filmujących Japończyków. I nagle przyspiesza. Bo Rua da Conceiçao to jedna z nielicznych tak prostych ulic przemierzanych przez numer 28.

W sierpniu 1901 roku na lizbońskie ulice wyruszył pierwszy eléctrico. Wcześniej, w 1873 roku powstała w stolicy Portugalii firma Carris i uruchomiła pierwszą trasę tramwaju z zaprzęgiem konnym z dworca Santa Apolonia dowożącego mieszkańców do Santos. Na początku XX wieku tzw. americanos zostały zastąpione przez eléctricos, tramwaje napędzane elektrycznie. Pierwsze wagoniki sprowadzono ze Stanów Zjednoczonych. Od 1924 roku produkowano je w Lizbonie.

Tak samo jak w tamtych czasach, tak dzisiaj jeździ się tramwajami do Alfamy i Bairro Alto na koncerty fado. Śpiewane w ciasnych knajpkach melancholijne pieśni, tak jak nieśpiesznie toczące się tramwaje są symbolem portugalskiej stolicy. Pierwsze dyktują tempo, drugie - rytm portugalskiemu miastu.

Eleganckie fadistas w czarnych szalach przemieszczają się od lokalu do lokalu przekazując w pieśniach swoje wzruszające historie. Z obecnie najsłynniejszą z nich - Marizą rozmawiam tuż po jej lizbońskim koncercie. - Muzyka łączy ludzi bez względu na przekonania, religie, stany - mówi. Bo fado zawsze było muzyką biednych i bogatych.

Nie zmieniało się przez lata. Tak jak wygląd żółtych pojazdów Carrisu. Do dziś przez Lizbonę przetaczają się niespiesznie zabytkowe już wagoniki. Suną przez Bairro Alto, Wysoką Dzielnicę, mijając kawiarnię Brasileira, gdzie od lat przesiaduje Fernando Pessoa. Dawniej prawdziwy, dziś zza kawiarnianego stolika spogląda jego podobizna z brązu.

Dalej wagoniki zanurzają się kłęby pachnącego dymu, bo miejscowy handlarz właśnie wrzucił kasztany na ruszt. Tramwaj jedzie do Madragoi, mijając dawną drukarnię, w której wciąż działają prawie 90-letnie urządzenia. A potem do ogrodów Estrela, po kilkudziesięciu minutach od wyjazdu z Praça da Graça (Placu Wdzięczności) docierając wreszcie do Cemitério dos Prazeres. Przy nekropolii o przewrotnej nazwie - Cmentarz Przyjemności, robi przerwę i znów rusza w bajkową podróż po starych uliczkach stolicy. Znów do wagonika wsiadają jacyś japońscy turyści, Amerykanie rozsiadają się wygodnie tuż obok motorniczego, Francuzi, głośno rozmawiając, popijają piwo. Ale najczęściej z eléctrico wciąż korzystają miejscowi. To co, że powolne, tak, że dzieciaki wskakują i zeskakują w czasie jazdy na ich schodki. W krwiobiegu Lizbony stare tramwaje to znakomicie działające żyły, od lat dające życie temu magicznemu miastu.

Skrót artykułu: 

W eléctrico z przygodnie spotkanymi pasażerami można pogadać o wszystkim. Ale najlepiej o futbolu. Nie ma za to mowy o pośpiechu. Z Placu Wdzięczności na Cmentarz Przyjemności tramwaj toczy się kilkadziesiąt minut, a motorniczy nieraz przystaje, by zagadnąć choćby o wynik właśnie rozgrywanego meczu.

Dodaj komentarz!