Bandżolka

"Bandżolka w stołecznym folklorze miejskim" - taki miał być temat mojego kolejnego artykułu. Spotkałem się z grającym na tym instrumencie liderem Kapeli Czerniakowskiej (i członkiem Ferajny z Biglem) i wysłuchałem jego opowieści w języku specyficznym dla starej Warszawy (który trudno oddać w piśmie). Głos ma legendarna już postać stołecznego folkloru - Sylwester Kozera.

Bandżolka... banjo jest instrumentem amerykańskim. Jak to się mówi instrumentem czarnym, bo to najprostszy instrument, jaki można było zrobić w warunkach rzemieślniczych. Kawałek gryfu i progi tam ponabijać, i kółko, błonę kozła czy jakiegoś innego zwierzęcia, obciągnąć, no i grać. W zasadzie są odmiany. Banja jazzowe - czterostrunne, zespoły country grają z piątą struną, z tak zwanym dzwenkiem... A to, co ja gram, to jest taka odmiana banja mandolinowego, które w Warszawie tradycyjnie jest zwane "bandżolą".

Była ona znana już przed wojną, a wtedy instrumenty były bardzo drogie. Bandżolę mógł zrobić dobry rzemieślnik, który znał się trochę na tym, poszedł sobie do biblioteki i wzór wziął, popatrzył. I powstała bandżola, popularna przed wojną, w czasie wojny i po wojnie też... I emeryci na tym grali. Jak teraz spotykam młodych, którzy przychodzą posłuchać, jak gramy, mówią: "A proszę pana, to mój dziadek, to taką bandżolę ma...".

Ja tak przypadkowo na niej gram. Za młodych lat, pod koniec lat pięćdziesiątych, większość wesel odbywała się w mieszkaniach, a nie w lokalach czy tam gdzieś na salach... Miałem wtedy ze dwanaście lat i do muzyki miałem jakiś tam dryg. Wtedy na "Bambino" były grane pangajosy. "Kuba wyspa jak wulkan" i takie przeboje. Mieli ludzie stare płyty, które jeszcze sprzed wojny się uchowały. I taki facet był, on mówi: "A jak ty takie masz zdolności, to ci taki instrumencik przyniosę". W elektrowni, na Powiślu, był Klub Energetyka, taki dom kultury bardzo prężny wtedy, i on mi stamtąd bandżolę przyniósł. A już wtedy Grzesiuk te okienka miał w "Podwieczorku przy Mikrofonie" i to brzmienie popularyzował. I w szkole, jak byłem, była orkiestra szkolna, bo wtedy śpiewu w szkołach uczyli... "Gdy mi ciebie zabraknie...", no, takie były czasy. W szkołach były organizowane zabawy, były rzeczy oceniane, a finał odbywał się w sali ogólnej, najczęściej w Pałacu Kultury. Zapraszane były tam zespoły, orkiestry i tam te inne... I my zdobyliśmy jako orkiestra szkolna pierwsze miejsce. To był sześćdziesiąty trzeci rok. Wtedy grałem w tej orkiestrze właśnie na bandżoli "Gdy mi ciebie" i takie tam beduinki.

Jak mieszkałem na Górnym Mokotowie, a potem przeprowadziłem się na Dołek, to jak przechodziłem z tą bandżolą to się śmieli - "Ty, tego, na mendolynie grasz!". To ja tak chyłkiem, chyłkiem, chyłkiem z tą bandżolą uciekałem... Później się przerzuciłem, po tej orkiestrze, na "szóstkę". Bandżolę porzuciłem ze względu na to, że na śmiech się nie chciałem narażać. I grałem na gitarze. Gdy zakładaliśmy Kapelę Czerniakowską, w sześćdziesiątym trzecim roku, to już trochę grałem wcześniej na gitarze. W wojsku też, w sześćdziesiątym szóstym, akompaniowałem niektórym osobom, na gitarze elektrycznej, grałem w zespole beatowym. Na Wawelskiej, vis á vis GUS-u, był dom kultury, prowadził go wtedy pan Ryszard Konwerski - to były lata sześćdziesiąte czwarte czy piąte. Tam były takie przeglądy i zajęliśmy wtedy ze swoją grupą drugie miejsce, a Maryla [Rodowicz - przyp. red.] zdobyła z zespołem z AWF-u pierwsze. Bo my tylko instrumentalnie. Przez ten zespół to mnie później usunęli z budy, bo to włosy się nie podobały, no i repertuar... Gadali, żebym obciął włosy i przed wejściem stali, a ja uciekałem, wchodziłem od tyłu do szkoły, na mnie tam czatowali... Takie czasy były śmieszne i głupie...

Po wojsku, jak zakładaliśmy Kapelę Czerniakowską, to się okazało, że jest dwóch gitarzystów i akordeonistów dwóch. A nas jest czterech - i co tu zrobić? Na pierwszej próbie mówię, że ja mam taki instrumencik, bandżolkę, i że gram. Pytali - "A ty grałeś?". Mówiłem - "No gram". Przyniosłem na następną próbę bandżolkę i od tego się wzięło, że grywam na tym instrumencie. Trochę gadali, że tego, tam, tego... Bo każdy, jak to się mówi, chciał na akordeonie grać, a na takim się wstydził.

Bandżolka jest to odmiana banjo mandolinowego, inaczej mandolina. Tylko że jak w mandolinie jest pudło rezonansowe i musi je zrobić lutnik, a tu ja zrobiłem sam. I wszystko sobie sam jestem w stanie zrobić. A nie każdy miał zdolności, żeby to zrobić, ani warunków, bo to jednak trzeba dysponować jaką wiedzą i mechaniczną, i jakąś tam inną, i obliczyć, i narysować... Były firmy i osoby w Warszawie. I były też niemieckie, Framus, i amerykańskie, które to robią. Te bandżolki są bardzo drogie. Na przykład za taką amerykańską bandżolkę to bym musiał obecnie zapłacić trzy i pół tysiąca złotych. Albo cztery. No to przepraszam... Były i czeskie, czy tam enerdowskie, ale to były za lekkie, a banjo musi mieć swoją wagę. Jeżeli nie ma wagi swojej, to się nie trzyma na szyi, tylko lata... Nie może latać. Ona musi stać w jednym miejscu, jak się ją zawiesi. Wszystko jest obliczone - bandżolki są robione według zasad lutnictwa. Tylko że te wszystkie elementy oprócz gryf, nakładka, progi... Żeby to stroiło, to trzeba po prostu mieć wzór i obliczyć... Moją bandżolkę zrobiłem sobie sam.

Po którymś koncercie była masa sprzętu, masa kabli, wzmacniaczy... Jeszcze się zamontować to jako tako, ale rano popakować to wszystko... W samochodzie potem patrzymy, wszystko jest, banja nie ma! Upłynęły dwa, trzy dni i ten facet, u którego wtedy z zespołem grałem, dzwoni do mnie i mówi - "Panie Sylwku, taksówka będzie czekała pod domem za piętnaście minut, pan bierze to banjo i przyjeżdża pan, bo tak mi się to spodobało, że tego!". A ja mówię - "Proszę pana, no taka jest sprawa, że ukradli mi i nie mam tamtej, a te co mam w domu, to jeszcze parę dni trzeba podszykować i naciąg wytoczyć trzeba albo odlać". A on robił wtedy w "Ursusie", w tych zakładach i mówi mi - "Pan mie tylko narysuje i ja to zrobię". Narysowałem mu i za dwa tygodnie miałem te obręcze. A obręcze to dopasowałem, że sobie kupuję od bongosa naciąg osiem cali i pasuje.

Wszystkie firmy są tak cwane, że każda ma inny wymiar. Nie może pan pójść do sklepu i kupić sobie naciąg osiem cali czy dziewięć, bo oni tak robią, że tylko do jednego pasuje. Zrobią albo trochę mniej, albo trochę więcej... A ja sobie dopasowałem tak, że jak mi się nie podoba brzmienie, idę sobie do sklepu, kupuję błonkę innej firmy, rozkręcam, wkręcam i gra! I w tej chwili mam na tapecie całą serię. Niemiecka menzura do banja jest dla mnie trochę za mała. Włosi mieli menzurę do mandolin inną, trochę większą. I Fender robił też o zwiększonej menzurze do mandolin elektrycznych. Ja też sobie sam te zwiększone robię, bo kupować jest dla mnie za drogo. A nawet i samemu zrobić to i tak jest drogo. Bo to tylko tak się zdaje - głupia sklejka, ale żeby to zrobić, taką obręcz, to sześć dych metr kwadratowy, czy ileś... To ja zbieram, mam od cieciów, od starych tapczanów, gdzie sklejka jest cienka. Tnę to na pasy, bo to i tak idzie do wewnątrz, na klej. Sklejka jest już wysezonowana, wykręcam ją, ściskam, obklejam... I mam. Banja mandolinowe były nie tylko w Warszawie, były robione też przez firmy profesjonalne, tylko że były bardzo drogie. Skrzypce trzeba kupić, samemu jest bardzo trudno zrobić. A takie banjo i każde inne zrobię sam, jak chcę grać.

Koszt bandżolki... Oprócz pracy to sam materiał, struny, naciąg i te wszystkie... Tysiąc złotych trzeba mieć. No, chyba że ktoś chce dać do chromowania jeszcze, a sam chrom jest bardzo drogi - to trzeba jeszcze parę złotych wycelować. A czasowo - to zależy. Dosyć szybko się je robi, do dwóch tygodni. Mam wprawę i na zapas sobie robię te formy i jak trzeba, montuję. A chromowanie i te inne sprawy, to wtedy ten koszt jest wyższy. Ja swojej nie chromowałem, bo to brąz jest, to niech sobie będzie tak, jak jest...

Parę osób się i zgłaszało do mnie po bandżolki. W Polsce robili banja, tylko że miały błąd konstrukcyjny i się robiły z tych bandżolek tak zwane "łuki". Kiedyś jak miałem znajomego w centrali muzycznej, to opracowałem, rozrysowałem (bo jestem technik mechanik i na tym się znam). Chciałem to do firmy dać, ale to ich nie zainteresowało. No, bo po co? A takich bandżolek w domach, po tych klubach, to się poniewierało od groma i to wszystko do kapitalnego remontu trzeba było przeznaczyć, dorobić elementy... Ja tylko sobie odkręcam gryf i ustawiam, a tamte to trzeba było wszystko rozebrać, rozbroić. Żeby dostać się do gryfu, to trzeba było wszystkie bebechy wyjąć. A ja odkręcam gryf i mam. I mogę gryf wymieniać, bo w bandżolce można to bez problemu zrobić...


Wysłuchał Vlepkarz Ziutek

"Gadki z Chatki", nr 41/42 (2002).
Skrót artykułu: 

"Bandżolka w stołecznym folklorze miejskim" - taki miał być temat mojego kolejnego artykułu. Spotkałem się z grającym na tym instrumencie liderem Kapeli Czerniakowskiej (i członkiem Ferajny z Biglem) i wysłuchałem jego opowieści w języku specyficznym dla starej Warszawy (który trudno oddać w piśmie). Głos ma legendarna już postać stołecznego folkloru - Sylwester Kozera.

Dział: 

Dodaj komentarz!