Andyjska Fiesta

Siódma już Andyjska Fiesta w Ząbkowicach Śląskich rozpoczęła się 28 czerwca. Widząc tłumy ludzi, które tu przybyły, wielką ilość sponsorów i mediów oraz doskonałą organizację, aż trudno uwierzyć, że pomysł tego festiwalu narodził się podczas wypadu wakacyjnego. Krzysztof Kubański i Robert Tubek doszli wtedy do wniosku, że skoro Sierra Manta jest jedynym, obok Varsovii Manty, polskim zespołem grającym muzykę andyjską, to należy to zmienić - muzykę tą rozpowszechnić. I tak w 1990 r. odbył się koncert - pierwsza Andyjska Fiesta, na której w niewielkiej salce Kawiarni Ząbkowickiego Ośrodka Kultury - wystąpiły Sierra Manta i Varsovia Manta. Z czasem impreza się rozkręciła. Pojawiła się stała, wierna publiczność, "ludzie czujni" - jak mówi o nich Grzegorz Kurczyński, jeden z organizatorów. Dwa lata temu poszerzono formułę festiwalu. Stał się on bardziej folkowy, gdyż muzyka andyjska profanowana przez liczne grupy grające na ulicach czy jarmarkach w Polsce, zaczyna teraz przypominać disco polo. Tak więc na ząbkowickim Festiwalu Muzyki Andyjskiej i Folkowej grana jest "zielona muzyka" a organizatorzy chcą, by było jak najwięcej muzyki polskiej.

W 1995 roku przeniesiono imprezę z rynku na dziedziniec ząbkowickiego zamku, który dzięki pieniądzom ofiarowanym przez władze miasta został "ucywilizowany" i przysposobiony do potrzeb festiwalu. I choć Bolko Ziębicki czy Karol Podbieracki mieliby trudności z poznaniem teraz swojego zamku, to jednak miejsce to jest wciąż bardzo urokliwe i ma doskonałą akustykę, co w połączeniu z bardzo żywiołową publicznością powoduje, że muzycy chętnie tam wracają.


INDIAŃSKIE KLIMATY

Tradycyjnie, bo już po raz czwarty, Fiestę rozpoczął Potlacz Artystyczny przygotowany przez członków i sympatyków Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Indian. Potlacz - to tradycyjna ceremonia Indian północno - zachodniego wybrzeża Kanady, którzy spotykali się na przykład raz w roku i obdarowywali się prezentami. PSPI także chciało rozdać to, co ma najcenniejszego.
- To ja biorę telewizor - dało się słyszeć z kąta sali.
Prezenty stowarzyszenia okazały się jednak stricto duchowe - chcieli opowiedzieć o swojej działalności. Aby odpędzić złe duchy i stworzyć pozytywne wibracje, każdy uczestnik spotkania mógł okadzić się dymem z indiańskich ziół.

Była też okazja zobaczyć tańce indiańskie wykonywane przez członków zespołów: Takimi i Oeno. Były to m.in.: tańce lekarzy bizonów, wielkiego brzucha i czterech strzałów.

Mówiono również o Biegu Wolności 1996 na rzecz Leonarda Peltiera (indiańskiego przywódcy, który od 20 lat jest uwięziony) i Ludów Tubylczych. Bieg ten rozpocznie się 30 czerwca. jego trasa prowadzi od Góry Św. Anny do Genewy i ma 2,5 tys. km. 29 czerwca do Ząbkowic przybyli członkowie Europejskiej Karawany Delegatów Tubylczych. Indianie z różnych plemion opowiadali o tragicznej sytuacji swoich rodaków. Na koniec Mahawk zaśpiewał pieśń - modlitwę dla Peltiera i wszystkich więźniów politycznych świata.


GRAJ MUZYKA W ZĽBKOWICACH
RAZ

Pierwszy koncert na Andyjskiej Fieście to, jak zwykle Koncert Polski: Na początku tego wieczoru burmistrz Ząbkowic Śląskich Roman Miszkiewicz, uroczyście otworzył festiwal. Nie obyło się bez lekkiego opóźnienia, ale Marek Kaim, prowadzący ten koncert, wytłumaczył, że świadczy to tylko o poziomie Fiesty, gdyż każda wielka impreza powinna się opóźnić. Lider Varsovii Manty, wyznał także, że jest to najlepszy festiwal na jakim był w tym roku. I rzeczywiście nagłośnienie i organizacja były bez zarzutu, wszystko zostało dopięte na przysłowiowy ostatni guzik (wielkie brawa dla organizatorów! ) .

Piątkowy koncert - to według Kaima - koncert repatriantów, czyli zespołów, które błądziły po bezdrożach m.in. andyjskich, a teraz wracają do domu i grają muzykę polską. Jako pierwsza wystąpiła Sierra Manta. Będąc. gospodarzami koncertu mogli sobie pozwolić na pewne: odstępstwa. Nie grali muzyki polskiej, a europejską (np. z Rumuni, Tadżykistanu i Serbii) oraz andyjską. Podczas ich występu panowała rodzinna atmosfera. Publiczność czule mówiło o nich "nasza siekiera manta" i ciepło przyjęła Elżbietę, która znów (po dłuższej przerwie) zagrała i zaśpiewała z kapelą.

Następnie na scenie pojawili się Wałasi, kapela z Istebnej założona przez Zbigniewa Wałacha. Zespół ten prezentuje muzykę "Łuku Karpackiego". Na Fieście byli niezmordowani, nic robiliby w ogóle: przerw, gdyby nie brawa publiczności. Porwali wszystkich do tańca oraz śpiewu o zbójnikach w murowanej piwnicy i o bystrej wodzie.

Jako trzeci grał Kwartet Jorgi. Ich występ był w przekonaniu większości zbyt krótki, choć bardzo żywiołowy. Ich utwory wykonywane przez przerw i zapowiedzi przypominały słowiańskie misterium. Tego się da się opisać - w tym trzeba było uczestniczyć.

Po nich na scenie pojawiła się Chudoba, przyjęta bardzo serdecznie, bo grająca po sąsiedzku - we Wrocławiu.
- Poklaszczę jej, to moja znajoma.
Utwory grupy to oryginalne aranżacje znanych, ludowych melodii wsparte świetnymi głosami, co w sumie pozwalało wspaniale bawić się. Ostatnia wystąpiła Varsovia Manta - weterani polskiej sceny folkowej. Na Fieście zagrali przekrojowo - od Andów do Polski (robiono nawet zakłady kiedy pojawi się płyta z ich polskimi utworami). Zespół utrzymywał doskonały kontakt z publicznością - np. ma zarzut, ze kapela ma coś wspólnego z Shazzą, odpowiedzieli:
- Każdy ma taką Shazzę, na jaką zasłużył. To Wasza ostatnia Shazza!

Wszyscy musieli tańczyć przy tak porywającej muzyce - jeśli ktoś nie umiał, to mógł na miejscu pobrać lekcje od spontanicznych instruktorów.

Na zakończenie piątkowego koncertu, Varsovia zaprosiła na scenę Sierrę Mantę i Chudobę - która jednak "padła na Żywca". Zaśpiewano o "muzykantach, bożych dzieciach, którym w niebie gwiazdka świeci".


DWA

Dzień drugi to jeszcze więcej muzyki. Rozbrzmiewała ona już nie tylko wieczorem z zamkowego dziedzińca, ale także w dzień - z małej estrady przed zamkiem, na ulicach miasta. Mimo sporej burzy, jaka przeszła nad Ząbkowicami i przeszkodziła trochę, w koncercie popołudniowym, publiczność tłumnie przybyła na koncert wieczorny. Koncert ten, nazwany Muzyka Z Różnych Stron Świata, prowadził lider Kwartetu Jorgi, który już na wstępie zapewnił:
- Dzwoniliśmy do Szefa - tu Maciej Rychły pokazał ręką na niebo - więc deszczu nie będzie

Jako pierwszy zagrał Przemysław "Titilo" Goc. Titilo to człowiek - orkiestra, który gra na instrumentach ludowych całego świata. Podczas występu starał się nawiązać kontakt z publicznością (nawet z psem), więc częściej można go było dostrzec przeciskającego się przez tłum, niż stojącego na scenie. Titilo stworzył sympatyczny klimat, który jednak popsuł się trochę, gdy artysta co chwila przypominał:
- Moje kasety i kompakty można nabyć obok sceny.

Następni artyści to Bratia Muchorci, familijna (4 braci i ich dobry kamrat) grupa z Terchowej na Słowacji. Ich "muzyka z kraju Janosika", to czysty, żywy słowacki folklor. Zapowiadając ten zespół Maciej Rychły radził publiczności zwrócić uwagę na wielkie fujary, których używa kapela. I rzeczywiście, instrumenty te robiły wrażenie!

Na scenie pojawił się zespół Altipampa, grający muzykę wysokich gór, z Ekwadoru, Boliwii, Meksyku. Publiczność bawiła się świetnie, zwłaszcza gdy rozpoznawała utwory:
- Ooo, to jest z "Desperado"!
Przy piosence "Guanta na mera" widzowie zaczęli nawet śpiewać razem z zespołem, ale między łykiem piwa a kęsem kiełbaski nie szło to im zbyt dobrze. Na bis Altipampa zagrała piosenkę o Magdalenie, którą niektórzy brali za margarynę.

Czwarty był Christopher "Yohmei" Blasdel, Amerykanin, który zamiast zostać kowbojem, pojechał do Japonii i zakochał się w shakuhachi (japońskim flecie bambusowym). W Ząbkowicach bardzo delikatną, wręcz medytacyjną muzyką opowiadał o księżycu nad ruinami zamku, o jeziorze w wysokich górach Gwatemali. Zaprezentował też własną wersję utworu z radomskiego, którą poznał dzięki Zespołowi Polskiemu. Zespół ten wystąpił po nim i grał jak zwykle skoczne oberki, poleczki i mazurki, używając m. in. suki, skrzypiec żłobionych i chordofonu płockiego. Śpiewali też piosenkę o biednym chmielu co wlazł na tyczkę.

Wystąpiła także kapela z Niemiec - Bierfiedler, czyli 7 piwnych kelnerów. Jak określił ich lider, grupa jest Żywcem wzięta, a gra progresywny folk.


TRZY

Trzeciego dnia Paradę Andyjską prowadził Wojciech Ossowski z programu III P.R. Był kolejną osobą, która stwierdziła, że ząbkowicki festiwal jest najlepszy w kraju i nie musi obawiać się konkurencji (mówił to po powrocie z Pińczowa).

W niedzielę była okazja usłyszeć chlubę Ząbkowic - Miejską Orkiestrę Dętą, która wg Ossowskiego ruszyła z posad skostniałą muzykę świata.

Bardzo aktywna na Fieście grupa Rivendell, po raz kolejny zaprezentowała publiczności swój repertuar. Grali swoje własne "czadowe" kawałki inspirowane "Władcą Pierścieni" Tolkiena, utwory Kwartetu Jargi i grupy Clannad oraz dla potrzeb niedzielnego koncertu - składankę standardów andaluzyjskich w nowej aranżacji.

Po nich pojawiła się Tierra - siedmioro muzyków, wykonujących utwory pochodzące z różnych regionów dawnego imperium Inków. Zagrali też coś z bliższych Ząbkowiczanom gór, a mianowicie "W murowanej piwnicy". Można też było "Podzielić się: wiarą jak chlebem" dzięki kolejnemu zespołowi, czyli Querido Matias. Zespół "Dobrego Macieja" tworzą studenci teologii, którzy odbyli praktykę misyjną w Ameryce Południowej. Był to najbardziej zapracowany zespół na Fieście, gdyż grał na obu scenach, rynku i w kościele.

Aby nie zmieniać muzycznych korzeni ma scenie pojawił się Pasion - Quillapas z Peru. Zaprezentował andyjskie standardy oraz polski utwór "Hej górale", którego słów jego członkowie mogli się nauczyć, gdyż już po raz trzeci są na Fieście.

Son Bakan - grupa która wystąpiła jako ostatnia, ledwo zdążyła na swój występ, gdyż nie załapała się na prom. Dobrze jednak, że przyjechali. Zaprezentowali bardzo gorące rytmy salsy, oraz kompozycje własne oparte ma tradycyjnych karaibskich rytmach.

Zwieńczeniem siódmej Andyjskie j Fiesty był Wielki Finał, czyli wspólny występ wszystkich muzyków.

Mimo tak dużej dawki różnorodnej muzyki folkowej nikt nie czuł przesytu ani nie był zmęczony.

Mieszkańcy Ząbkowic przychodzili całymi rodzinami, a wiele młodzieży dosłownie wychowało się na kolejnych Fiestach. I wszyscy wspaniale się bawili. Pomimo dużej ilości ludzi i obficie lejącego się piwa - nie było żadnych bójek!

Jeszcze raz ogromne brawa dla organizatorów i wielkie dzięki za wspaniały festiwal i troskliwą opiekę nad mediami. Tak trzymać! Do zobaczenia za rok.

Skrót artykułu: 

Siódma już Andyjska Fiesta w Ząbkowicach Śląskich rozpoczęła się 28 czerwca. Widząc tłumy ludzi, które tu przybyły, wielką ilość sponsorów i mediów oraz doskonałą organizację, aż trudno uwierzyć, że pomysł tego festiwalu narodził się podczas wypadu wakacyjnego. Krzysztof Kubański i Robert Tubek doszli wtedy do wniosku, że skoro Sierra Manta jest jedynym, obok Varsovii Manty, polskim zespołem grającym muzykę andyjską, to należy to zmienić - muzykę tą rozpowszechnić.

Autor: 

Dodaj komentarz!