„Analog” czy „digital”?

Przeczytałem niedawno na którymś z internetowych portali kolejny cykl (nieskończonych chyba) rozważań na temat wyższości jednego nośnika dźwięku nad innymi. Tym razem obwieszczano oto bezdyskusyjną przewagę nośnika tradycyjnego czyli płyty analogowej nad płytą CD. Nie czas tu na pytanie o wiarygodność badań, które bez żadnych materialnych podstaw - a jedynie na bazie obliczeń i spekulacji - diagnozują (zazwyczaj niepodważalnie) co nastąpić ma za lat wiele. Czytam jedynie co następuje. Otóż poinformowano mnie, że trwałość kompaktu jest wątpliwa, "tymczasem analog w sprzyjających warunkach przetrwa kilkaset lat". Siadam więc i myślę jak bardzo powinno mnie cieszyć, że moje nieliczne analogi będą - być może - nadawały się do odtworzenia za kilkaset lat. Choć nie bardzo potrafię wzbudzić w sobie żal, że moje kompakty mogą nie doczekać takiej chwały. Większy smutek czuję, gdy sobie przypominam te - niby nieliczne, ale jakże ważne - płyty analogowe, które nigdy nie ukazały się na CD. Choćby dwa niezapomniane pierwsze albumy Kwartetu Jorgi. Albo "Pieśni Latgalii (Inflant Polskich)" i "Pieśni łotewskie" wydane kiedyś przez firmę PolJazz. Może kogoś to dziwić, ale uważam, że fakt nie wznowienia, ponad ćwierć wieku po premierze, wspomnianych krążków Kwartetu Jorgi to strata dla kultury. A jest tego typu płyt jeszcze parę…

Z tych rozważań wytrącił mnie artykuł, na który trafiłem na łamach kolejnego z czasopism. Od dawna już muzyczni (zresztą nie tylko muzyczni) redaktorzy opiniotwórczych mediów najwyraźniej rozgrzeszają siebie - i Bogu ducha winnych? - czytelników, stwierdzając, że przecież wszyscy słuchamy muzyki dyskotekowej i "nie oszukujmy się" - to ona rządzi muzycznym rynkiem. Głos zabrał niezawodny ekspert i autorytet Marek Sierocki, który stwierdza jednoznacznie "to muzyka ludowa XXI wieku". Mowa oczywiście o disco polo. Rozwija wątek zgoła brawurowo: "Znamy przyśpiewki naszych ojców, nucimy je na rodzinnych imprezach. Nie przepadły, bo są łatwe do zapamiętania i uroczo sprośne. Jak hity disco polo". Cóż, każdy ma prawo do tego, by bawiła go urocza sprośność hitów disco polo. Nadawanie jednak prywatnym sprośnym piosenkom, śpiewanym na rodzinnych imprezach, uogólniającego miana muzyki ludowej świadczy chyba o dość ograniczonej wiedzy na temat tejże ostatniej. Dla kogo to ma jednak znaczenie? Ważne, że autorytet wypowiedział się w oczekiwanym tonie. Bawmy się, przecież wszyscy tak robią. I nie pytajmy o szczegóły, bo mogłoby się okazać, że to wizja daleka od rzeczywistości.

Zresztą podobnie "słusznie" myślących jest więcej. Ot, pani dr Kamila Tuszyńska - "medioznawczyni i socjolożka kultury z Uniwersytetu Warszawskiego". Dla nurtu, z którym również najwyraźniej sympatyzuje, znajduje jeszcze bardziej zdumiewające skojarzenia. Na przykład: "muzyka puszczana na Polo TV to nie tylko disco polo, ale też muzyka dance i biesiadna. Fakt, że jednym z prowadzących jest Marek Sierocki, który puszcza muzykę zagraniczną z lat 80., uznawaną wtedy za kicz. Ale opery Mozarta, jak Wesele Figara, też kiedyś były uznawane za kicz i dopiero później stały się sztuką elitarną". Naprawdę, to nie żart! Nie wymyśliłem tego, co powyżej. Nie tracąc rezonu pani dr stawia jeszcze kropkę nad "i" dodając jednoznacznie: "country uwielbiamy, kupujemy płyty, nie bierzemy pod uwagę, że to jest ten sam schemat, masówka, powtarzalność jak w naszym disco polo".

A więc nie tylko polscy muzycy ludowi i folkowi, także Wolfgang Amadeusz Mozart, Johnny Cash i Willie Nelson jawią się kolegami z tego samego podwórka dla naszych herosów disco polo, którego ponoć "i tak wszyscy słuchamy". Można by tu jeszcze zaryzykować lekki żart, że to jednak dobry znak na przyszłość, iż kapele disco polo (chyba?) nie wydają płyt analogowych, a jedynie kompakty.

Wolę jednak z radością dostrzec, że - wbrew trendom - ta niemodna i dalece niepostępowa muzyka tradycyjna, czasem ludowa, inspiruje coraz większe grono muzyków - nie tylko folkowych (bo to oczywiste). Szukają tu natchnienia także czołowe w naszym kraju postaci muzyki improwizowanej. Posłuchajcie płyt Marcina Maseckiego ("Polonezy"), Raphaela Rogińskiego (ubiegłoroczne Alte Zachen, piękny tegoroczny Shofar z Mikołajem Trzaską czy fantastyczny Cukunft), Wacława Zimpla (zespół Hera). Posłuchajcie, warto czasem podarować sobie odrobinę piękna. Muzyka tania i tak Was gdzieś dopadnie.

Skrót artykułu: 

Przeczytałem niedawno na którymś z internetowych portali kolejny cykl (nieskończonych chyba) rozważań na temat wyższości jednego nośnika dźwięku nad innymi. Tym razem obwieszczano oto bezdyskusyjną przewagę nośnika tradycyjnego czyli płyty analogowej nad płytą CD. Nie czas tu na pytanie o wiarygodność badań, które bez żadnych materialnych podstaw - a jedynie na bazie obliczeń i spekulacji - diagnozują (zazwyczaj niepodważalnie) co nastąpić ma za lat wiele.

Autor: 

Dodaj komentarz!