Alilujnicy i konopielki

Kolędowania wiosenne a zimowe wydają się być zupełnie różne, mieć odmienną energię. Jednak oba mają jeden korzeń, choćby poprzez podobieństwo w działaniu i - oczywiście - w celowości. Zdarza się kolędować w grudniowym deszczu, a bywa też, że w Wielkanoc spadnie śnieg... Wiosenne kolędowanie jest wzmocnieniem zimowego, a zimowe jest przedprożem wiosennego. Jednak o wiosennym kolędowaniu, czyli o chodzeniu z alilują, niewielu już pamięta.


W niedzielę raniusieńko

W wielu kulturach nowy rok rozpoczyna się wiosną. Piotr Caraman pisze, że w czasach najstarożytniejszych dla Rzymian nowy rok zaczynał się na wiosnę. Sądzi on, że także u dawnych Słowian nowy rok oznaczał zapoczątkowanie roku gospodarskiego i że prawdopodobnie przypadał na wiosnę. Caraman przywołuje między innymi grecki obrzęd chodzenia z jaskółką. Z kolei w Polsce centralnej znany jest zwyczaj chodzenia z kurkiem dyngusowym1.

Na Podlasiu ludowy obchód wiosenny zwie się konopielką, na Suwalszczyźnie alilują (od refrenu śpiewanego przez kolędników), a na pograniczu chodzeniem po wołoczebnem; na Mazurach oraz południowo-zachodniej Suwalszczyźnie zwyczaj ten nazywany jest chodzeniem po wykupie. Obrzęd wołoczebników znany jest także na Białorusi i Litwie.

Zwyczaj chodzenia z alilują żywy był jeszcze w latach 70. W części wschodniej Suwalszczyzny, blisko granicy z Litwą, był on dłużej praktykowany, zaś na Białorusi jest on ciągle żywy. Z alilują chodzili głównie mężczyźni. Odwiedzali wszystkie domy. Chodzili przeważnie w pierwszy dzień świąt wielkanocnych, a że domów było wiele, chodzenie odbywało się nawet całą noc. Na Białorusi chodzono już podczas Wielkiego Tygodnia. Alilujnicy śpiewali pieśni wielkanocne, składali życzenia i recytowali oracyjki, czyli rymowane prośby o datek. W grupie zawsze był jeden lub kilku muzykantów. Pieśni śpiewano pod oknami i w domach. Często po śpiewaniu odbywały się tańce, zwłaszcza gdy w domu były panny.

Jak wspomina Józef Radzewicz z Dziadówka na Suwalszczyźnie, z alilują chodzili w sześciu, siedmiu, zależy ile było we wsi towarzystwa. Każdy z alilujników umiał oracyjkę (mówiących oracje nazywano racjarzami), ale każdy inną; ja też gdzieś zasłyszałem - wspomina i recytuje:


    W niedzielę raniusieńko, gdy słońce wschodzi,
    najświętsza Panienka swe dziecię wodzi.
    Jednego synacka miała, ukrzyżować go dała.
    małe dziatki zbierały kwiatki,
    kwiatki zbierały, po drodze sypały,
    Pana Jezusa o litość wołały.
    O, Jezu, różany kwiecie i my małe dziecię!
    Rączkę podnosim o wołoczebne prosim,
    o dziesiątuszek, o dwa, ile kto ma.
    Nie proszę o ciele, bo to za wiele,
    ale o kiełbasę, co się nią trzy razy opaszę.

Wymiana darów leży u źródła kolędowania. Wołoczebnicy otrzymywali najczęściej jajka; po wojnie wykup trochę się zmienił - alilujnicy częściej dostawali wypieki, alkohol, papierosy, ale także kiełbasę. Takie wiosenne spotkania, obchody miały znaczenie agrarne, wegetacyjne. Były błogosławieństwem dla domowników, dla całego gospodarstwa. Miały gwarantować powodzenie, szczęście, urodzaj. Motyw życzeń zawarty był często w pieśniach:


Dziękuję wam miła pani
za ten wykup coście dali.
A wam miły gospodarzu,
niech wam Pan Bóg błogosławi.

Daj wam Boże z nieba rosę,
żeby się niosły kokosze.
Daj wam Boże dobre konie,
żeby chodziły po bronie.


W białoruskich pieśniach śpiewanych podczas obchodów wiosennych przeważały tematy rolnicze. Prawie wszystkie gospodarskie pieśni wołoczebników wyglądają jak rodzaj żywego kalendarza rolniczego, gdzie mamy chronologiczne wyliczenie najważniejszych świąt roku, a każde z nich stoi w związku z jakąś określoną pracą rolniczą. [...] Zajęcia na roli w ścisłem znaczeniu zaczynają się wraz ze Zwiastowaniem Marji Panny, kiedy gospodarz wychodzi z orką w pole2 - tłumaczy Piotr Caraman. Obchody wołoczebników miały też znaczenie wróżebne; z pogody, jaka panowała w czasie spotkań z nimi, wróżono, jakie będą zbiory. Obrzęd chodzenia po wołoczebnem należał pierwotnie do święta, które w czasach przedchrześcijańskich urządzano dla uczczenia początku wiosny i prac rolniczych.

Wołoczebnicy poświęcali pieśni gospodarzowi i głównie te śpiewali. Ale były też pieśni dla gospodyni, dziewczyny, młodzieńca. Alilujnicy w swoim repertuarze mieli też pieśni kościelne, kilkunastozwrotkowe. Powszechnym zwyczajem na Podlasiu było śpiewanie konopielek, czyli pieśni zalotnych przypominających często ballady. Śpiewały je grupy kawalerów chodzące w Poniedziałek Wielkanocny, głównie w tych domach, gdzie były młode, niezamężne kobiety. Ale bywało i tak, że z konopielkami odwiedzało się wszystkie domy:


Cienka, niewielka w polu konopielka
Hej! Na Dunaju, masz konika, masz
Jeszcze cinniejsza u mamy córeńka
Marysia krasa paweńki pasła
Paweńki pasła, piórka zbierała
Piórka zbierała, w fartuszek składała
Z fartuszka brała, wianeczki wiła

[...]

Obchód "konopielki" zaczyna się od tego, że grupa kawalerów, często przy akompaniamencie harmonii, skrzypiec czy ustnej harmonijki podchodzi pod okno wybranej chaty i pozdrowiwszy gospodarzy, składa im świąteczne życzenia i prosi o zezwolenie na rozweselenie domu - pisze o konopielce Jan Kawecki3. Konopielki śpiewano po polsku, białorusku, w miejscowej gwarze. Po skończonym obchodzie wołoczebnym w jednym z domów albo w karczmie odbywało się zajście, czyli zabawa z muzyką i tańcami.


Od domu do domu

W podobnej formie chodzenie z alilujką odbywa się od piętnastu lat na Suwalszczyźnie. Tylko zmienili się nieco jego uczestnicy. Co roku do Dziadówka, małej suwalskiej wioski, przyjeżdżają alilujnicy z Teatru Wiejskiego "Węgajty". Między innymi w Dziadówku właśnie mieszkają ludzie, którzy sami z alilują chodzili albo zwyczaj ten pamiętają.

Działania prowadzone przez Wacława Sobaszka, kierownika teatru, są kontynuacją dawnego zwyczaju chodzenia z alilują i wpisują się w poszukiwania teatru - mówiąc najogólniej - w obrębie tradycji. Kontynuowanie tego zwyczaju poprzedzone było szeregiem wypraw, między innymi na Białoruś, podczas których zbierano pieśni, konopielki, oracje. Jak mówi Wacław Sobaszek, z jednej strony były to pieśni bardzo rozpowszechnione, a z drugiej unikatowe, jak na przykład pieśń o smoku, która jest częścią widowiska alilujkowego określanego przez twórców "U jeziora, u białego". Coroczne przygotowania do chodzenia z alilują są częścią "Innej Szkoły Teatralnej" prowadzonej w ramach projektu terenowego Teatru Wiejskiego "Węgajty".

Przybywamy do Dziadówka w Wielką Niedzielę o zachodzie słońca. Zatrzymujemy się u Maryny Maliszewskiej. Babcia przyjmuje nas z radością. Jej dom, położony na wzgórzu jest jednocześnie pierwszym, do którego wchodzimy z alilują. Śpiewamy "Wesoły nam dzień dziś nastał" i ruszamy w drogę. Musimy dzisiaj obejść Dziadówek. Jutro Dzierwany i Kłajpedkę.

Grupę alilujników tworzą mężczyźni i kobiety, niektórzy przyjechali z dalekich stron - z Francji, Szkocji, Niemiec. Kręgosłup grupy stanowią muzykanci, zatem w drodze rozbrzmiewa harmonia, klarnet, skrzypce, nieodłącznym elementem chodzenia z alilują jest głos ligawki wieszczący o obrzędzie, ktoś woła śpiewnie: Idzie się!

Chodzimy od domu do domu. Po drodze śpiewamy. Pieśń jest towarzyszem wołoczebników, jest mostem między przybyszami a gospodarzami. O zmroku zapalamy lampę, która oświetla drogę. Przystajemy na podwórzu, przy oknie domu, rozchodzi się pieśń "Chrystus zmartwychwstaje". Otwierają się drzwi. Gospodarze witają, zapraszają do wnętrza. Nasze spotkanie z nimi i ich z nami jest jakby wpisane w naturalny porządek świata; chodzenie po wołoczebnem jest nicią snującą się przez czas, jest łącznikiem z mitycznym początkiem. Przestrzeń domowa staje się mitycznym centrum. Spotkania mijają na śpiewach pieśni wielkanocnych, konopielek, tańcach, wspomnieniach, rozmowach. Nie brakuje oracji i życzeń:


Ty gosposiu bądź wesoła,
weź kluczyki, skocz do stoła,
a od stoła do szafeczki,
przynieś dla nas flaszkę gorzałeczki
i te kiełbasę, co trzy razy się opaszę.


Mieszkańcy Dziadówka przypominają, jak to kiedyś chodzili po aliluji, pokazują zdjęcia, opowiadają historie. Wszędzie częstują gorzałką, domowym chlebem, kiełbasą. Najczęściej nasze wizyty są okazją do wspólnego śpiewania, tańców i żartów:


W kieliszeczku dziurka,
przyleciała kurka.
Kurka dziurkę wydziobała,
cała wódka wyleciała.


Tak śpiewa pani Grabkowa, a my śpiewamy pieśń o dzieciobójczyni, co sięgała do piekła. U państwa Grabków kiedyś odbywały się zajścia.

W Lany Poniedziałek wyruszamy wcześniej, żarzy ostre słońce. Gospodarze przyjmują nas w domach i często na podwórkach. Wtedy muzyka rozchodzi się po całej okolicy, a miejsca do tańców jest więcej. Grupa alilujników niepostrzeżenie się powiększa, dołączają do nas miejscowi, głównie dzieci i młodzież. W koszyku mamy już sporo jaj wykupnych, jest i gorzałka.

Dom Antoniego Jankowskiego wznosi się na wzgórzu, nieopodal jeziora. Jest stary, drewniany. Tu przez kilka lat odbywały się widowiska Teatru Wiejskiego w Dziadówku - projektu realizowanego przez "Węgajty". Sala teatralna jest przestronna, w jednym kącie zielony piec kaflowy, w drugim przykurzone lustro. Podłoga drewniana. Na widowni zasiadają miejscowi, a i przybysze z odleglejszych stron. W spektaklu wykorzystana jest między innymi wspomniana wcześniej pieśń o smoku i świętym Jerzym, zanotowana u Heleny Sienkiewicz we wsi Zubele.


U jeziora u białego klęczy królewna u niego,
Alleluja, Alleluja!
Ty królewno czego klęczysz, czego czystą wodę smęcisz,
a ja klęczę tu dlatego, czekam smoka ogromnego.

[...]

Gdy chór śpiewa pieśń, zza parawanu wynurza się postać trójgłowego smoka, potem kolejno postacie w maskach, najpierw weseli staruszkowie, potem postać dziada wołoczebnego, przy tajemniczych dźwiękach klarnetu snuje się opowieść... Maski to ważny element spektaklu; przygotowywane są przez uczestników warsztatów. W tych postaciach widzowie często rozpoznają siebie, swoich znajomych, sobie znajomych. Jedna z pierwszych masek wyrzeźbiona była w drewnie przez Marijkę Lubyantsevę, widzowie w tej masce rozpoznali Antoniego Jankowskiego. Maski są jak postaci ze snu, ze zbiorowej podświadomości, są osobiste, a jednocześnie uniwersalne, odnoszące się do typów, są lustrem tego, co spotkane po drodze. Z jednej strony to zaczerpnięcie z komedii dell'arte, a z drugiej nawiązanie do ogromnego obszaru prototeatralnego. Co roku maski się zmieniają, pojawiają się nowe postacie.

Spektakl alilujkowy jest bezpośrednim nawiązaniem do tradycji chodzenia po wołoczebnem i do tradycji obrzędów wiosennych. Niektóre elementy zaczerpnięte zostały z chodzenia po domach, jak na przykład fragment oracji - rączkę podnosim o wołoczebne prosim, do której stworzona została przez Mutkę Sobaszek i Marijkę Lubyantsevę niezwykła, zawodząca melodia, wygrywana dodatkowo na skrzypcach.

W Teatrze Wiejskim w Dziadówku ważne jest dzianie się teatralne. To, co wytwarza się podczas tych spotkań, także w samej grupie kolędników, w ogóle cała aliluja, jest wejściem w teatr, wyprawianiem się w teatr. Jest to teatr wędrowny i wędrówka w teatr. Piotr Caraman, wyjaśniając etymologię białoruskiej nazwy wołoczebników dochodzi do słowa ralesznik, którym określani są alilujnicy w niektórych rejonach, czyli osoby niosące raik - pudło z lalkami w rodzaju teatru marionetek w stylu szopki.

Jak przypomina Wacław Sobaszek - Teatr zaczyna się tam, gdzie kończy się obrzęd. [...] W każdym spektaklu można znaleźć coś, co jest subiektywnie zakorzenione w tych zdarzeniach, czyli w tym, co spotyka alilujników podczas chodzenia z alilują. "Kalevala", "Opowieści Kanterberyjskie", "Gospoda ku Wiecznemu Pokojowi", "Synczyzna", wszystkie te spektakle w jakimś sensie wywodzą się z Dziadówka.

Chodzenie z alilują, poprzez charakter świąteczny, "odwieczną" cykliczność jest wchodzeniem w obszary nieznane i znane jednocześnie, jest dotykaniem świata, poznawaniem, nasiąkaniem. Otwieranie przez gospodarzy drzwi, gdy śpiewamy pod oknem, to wkraczanie w przestrzeń wewnętrzną, sakralną. Wpływ na to ma na pewno charakter alilujki, która bezpośrednio odnosi się do "początku", do stwarzania.

Spektakl alilujkowy Teatru Wiejskiego w Dziadówku przemienia się w taneczny wir. Najpierw tańczą postacie w maskach, a za chwilę włączają się widzowie, twarze z masek są twarzami z sali. Następuje jakiś rodzaj wymiany. Jak zauważa Wacław Sobaszek, obrazy Dziadówka są jak płótna niderlandzkich malarzy, jak obrazy Piotra Bruegela.

I rzeczywiście, wiosenna zabawa w Dziadówku jest jak weselne tańce prosto spod bruegelowskiego pędzla, który ukazuje, że naturalne, niecywilizowane królestwo człowieka jest częścią składową jego naturalnej konstrukcji i podstawą jego egzystencji. Brak ciała oznacza brak duszy. Człowiek wyrasta ponad naturę, ale pozostaje jej częścią4.


Autorka jest polonistką i dziennikarką. Wykonuje wycinanki inspirowane kurpiowskimi wycinankami swojej prababci. Mieszka w Olsztynie.

1 P. Caraman, Obrzęd kolędowania u Słowian i Rumunów, Kraków 1933.
2 Op. cit.
3 J. Kawecki, Ludowy obchód wielkanocny "Konopielka", Literatura Ludowa, Warszawa 1960.
4 R.-M., R. Hagen, Bruegel, Kolonia 2001.
Skrót artykułu: 

Kolędowania wiosenne a zimowe wydają się być zupełnie różne, mieć odmienną energię. Jednak oba mają jeden korzeń, choćby poprzez podobieństwo w działaniu i - oczywiście - w celowości. Zdarza się kolędować w grudniowym deszczu, a bywa też, że w Wielkanoc spadnie śnieg... Wiosenne kolędowanie jest wzmocnieniem zimowego, a zimowe jest przedprożem wiosennego. Jednak o wiosennym kolędowaniu, czyli o chodzeniu z alilują, niewielu już pamięta.

Dział: 

Dodaj komentarz!